Jako dziennikarz sportowy żyję w czymś na kształt celibatu. Bo tak jak duchowni nie mogą się żenić, tak dziennikarze sportowi nie powinni wiązać się z jakimkolwiek klubem. Oczywiście, czymś pięknym jest mieć swoją ulubioną drużynę i móc triumfy, gole, piękne akcje, napajać się tymi cudownymi emocjami do syta. Znacznie częstszym zjawiskiem jest jednak – co wynika zresztą ze statystyki – gorycz porażki. Ameryki nie odkryję stwierdzając, że oglądanie swoich ulubieńców, którzy zamiast święcić sukcesy, zdobywać kolejne laury, wyróżnienia i puchary, non stop dostają łupnia i są upokarzani, nie jest niczym przyjemnym. I choć kibicom Wisły Kraków nie grozi depresja z powodu słabych wyników, bo te w poprzednim sezonie były niezłe, to z powodu różnorodnych upokorzeń już tak. Przed rokiem skończyła się piękna era Cupiała, który sprzedał klub Meresińskiemu. Ów dwudziestoparolatek okazał się oszustem, który okantował dwudziestoparoletniego właściciela, jego prawników, zawodników oraz kibiców. Jakby tego było mało, w stronę kibiców Wisły został wymierzony najgorszy z możliwych ciosów. Ich ukochany piłkarz, gwiazda, reprezentant Polski i idol wielu młodych chłopaków – Krzysiek Mączyński – odszedł do Legii.
Bez wątpienia taki ruch można nazwać zdradą. Wpierw zacznijmy może od określenia, jakim rodzajem zdrajcy jest Mączyński. Podział jest prosty: można odejść z klasą lub bez niej. To pierwsze grono jest bardzo wąskie, a należy do niego Robert Lewandowski, którego w Dortmundzie nadal dobrze pamiętają i cenią. I – co istotne – gdy Bayern przyjeżdża na Signal Iduna Park, to ta oszałamiająca 80-tysięczna publiczność nie gwiżdże na kapitana reprezentacji Polski.
Druga grupa jest znacznie większa. W historii europejskiej piłki były to takie nazwiska jak: Figo, Baggio, Tevez, Campbell, Götze, Hummels i Neuer. Z naszego podwórka Bereszyński, Hamalainen, Bielik. A teraz i Mączyński. Co znamienne, cała czwórka odeszła właśnie do Legii. Co pokazuje, jakim hegemonem w Polsce stał się stołeczny klub.
Od lat domagaliśmy się, by te najlepsze ekipy jak Lech czy Legia były naturalnym miejscem do rozwoju dla wyróżniających i wybijających się ponad przeciętność polskich ligowców. I bardzo dobrze, że Mączyński wpisuje się w ten trend. To był dla niego naturalny krok. Facet ma już trzy dychy na karku, znacznie bliżej niż dalej i normalnym jest, że w takim wieku myśli się o widowiskowym kończeniu kariery. Tym bardziej widowiskowym, że Legia gwarantuje grę z najlepszymi w Europie. Wierzcie lub nie – Mączyński jeszcze ani razu nie wystąpił w europejskich pucharach!
emeryturę.
Wróćmy jeszcze do stylu odchodzenia. Fala hejtu, jaka wylała się na niego po ogłoszeniu transferu, jest absolutnie uzasadniona. Choć obrażanie i wulgarne pogróżki krakowskich kibiców na forach internetowych i w sołszjal midiach to coś, czemu przyklasnąć nie można, to jak najbardziej rozumiem tę boleść. Nie może nie boleć, gdy koleś pieprzy farmazony i zgrywa kozaka, wygłaszając buńczuczne przysięgi i przyjmując bohaterską postawę pod tytułem „Nigdy nie przejdę do klubu x”. Kibice nie są idiotami. Zapamiętają co mówiłeś wczoraj.
Niedawno przeprowadzałem wywiad z Michałem Polem, który stwierdził, że Twitter powstał, by skrócić dystans z odbiorcami. Mączyński był jednym z najaktywniejszych zawodników na Twitterze, dodając mu kolorytu, bo niewielu jest przecież sportowców, którzy potrafią dzielić się ciekawymi przemyśleniami. Okazuje się, że sam Twitter jest jak nóż. Bardzo przydatne narzędzie, ale przy nieumiejętnym stosowaniu można się nim skaleczyć. Wydaje się, że w przypadku reprezentanta Polski doszło już do krwotoku.
Wybaczano Mączyńskiemu zmienność nastrojów i niestabilność sądów i ocen. Do czasu. Do czasu, gdy w ocenie kibiców zdradził.
W ostatnim tygodniu Twitter został zalany transferem Vadisa, przyjazdem Trumpa do Polski i Mączyńskim w Legii właśnie. Internauci najchętniej komentowali jednak tę ostatnią kwestię (stwierdzam tak, bo nie obserwuję zbyt wielu polityków). Mączyński rozpętał istną trzecią wojnę światową. Choć hejterów Krzyśka namnożyło się wielu, to byli też i tacy, którzy starali się go bronić. Między innymi Krzysztof Stanowski pisał w swoim felietonie, że w życiu nie dotrzymujemy gorszych rzeczy, na przykład przysięgi małżeńskiej, i że nie ma co robić ze spraw mało poważnych (cytując klasyka: piłka nożna to najważniejsza z najmniej ważnych rzeczy) spraw życia i śmierci. Ale skoro związek Mączyńskiego z Wisłą nie był jedynie przelotnym romansem, a pełnoprawnym związkiem małżeńskim, bo Krzysiek to wiślak z krwi i kości, kibicujący Białej Gwieździe od dzieciństwa, to my dziennikarze – trzymając się już tej terminologii sakralnej – powinniśmy próbować go rozgrzeszać.
Skoro odpuściliśmy Mączyńskiemu jego grzechy, to nie pozostało nic innego, jak życzyć mu powodzenia na nowej drodze życia. Przede wszystkim zdrowia, szczęścia, pomyślności i spełnienia marzeń.