Prawicowe bingo: Braun to Foucault, Ziobro to Kafka

Niech pierwszy rzuci kamieniem piszący, który nigdy nie napisał tekstu na siłę oryginalnego. Hmm, w sumie to może ja sam powinienem za jakiś kamień chwycić. A nawet za głaz – przytaszczyć go, a potem z mozołem cisnąć jak najdalej. Choć w zasadzie – by wyjść na skromnego, autokrytycznego i w ogóle – może ocenę tego powinienem pozostawić Państwu. Bo wiadomo: co innego autor patrzący na własne dzieło, a co innego czytelnik. Z jednej strony mogę się zarzekać, że nigdy nie przyświecała mi idea brylowania odmiennością spojrzenia dla samej odmienności spojrzenia; z drugiej – ekranu – są Państwo i Państwa recepcja. A często czym innym zamiary, czym innym skutek. Dobra, bez bicia – ani rzucania czymkolwiek bryłokształtnym – się przyznaję: może i się zdarzyło. Więcej grzechów w każdym razie nie pamiętam. Nawet tego, jak widać.

Swojego grzechu przerostu oryginalności nad sensem może i nie pamiętam, za to dostrzegłem go w tekście cudzym. Skoro już się zdążyłem wyspowiadać, to pozostanę na chwilę jeszcze w metaforyce katolickiej: źdźbło w oku bliźniego widzę, belki w swoim nie dostrzegam. Wiadomo, klasycznie – tak po polsku. W każdym razie, czy będą mogli mnie Państwo winić, jeśli zdradzę Państwu tytuł owego tekstu? Uwaga, proszę się trzymać, żeby nie spaść z siedzenia. „Grzegorz Braun to współczesny Michel Foucault. Dziś to prawica jest kontrkulturą”. Autor: Cezary Boryszewski. Miejsce publikacji: klubjagiellonski.pl. Moje specjalne podziękowania kieruję do tłiterowych algorytmów, dzięki którym dowiedziałem się o istnieniu Boryszewskiego opus magnum. Bo zwyczaju na stronę Klubu Jagiellońskiego wchodzenia nie mam, bywam tam od wielkiego dzwonu – co musi się najwyraźniej zmienić, mając na uwadze kopalniany charakter treści przezeń publikowanych.

By przekonali się Państwo, że choćby braunowo-foucaultowska komparatystyka stosowana jest kopalnią żywego złota, in extenso przytoczę lid, coby myśl przewodnia i główne Boryszewskiego tezy wybrzmiały w okazałości pełnej i rozciągłości całej: „Grzegorz Braun negujący historyczny konsensus w sprawie komór gazowych w swoim sposobie myślenia przypomina kontrkulturową lewicę z lat 60. XX wieku. Tak jak dziś lider Konfederacji Korony Polskiej postrzega mainstreamowe narracje – w tym naukowe – jako produkt służący legitymizacji aktualnych stosunków władzy i podległości, tak podobnie w latach 60. XX wieku świat postrzegała kontrkulturowa lewica spod znaku Michela Foucaulta. Współczesnymi „hipisami” – w pewnym sensie – są dziś wyborcy Grzegorza Brauna”. No i proszę: Braun, Foucault, komory gazowe, kontrkultura lewicy lat 60. XX wieku, hipisi. I to wszystko w trzech zaledwie zdaniach. Samo gęste, czyż nie?

Żeby nie było, że tekst Boryszewskiego widzę li tylko jako materiał do poznęcania się, obśmiania i erystycznego zglanowania, dostrzegając w nim wyłącznie aberracje umysłowe, przekłamania, nieuprawnione uogólnienia czy najzwyczajniejsze głupoty – nie można autorowi i jego dziełu odmówić tego, co w refleksji humanistycznej jest dziś tak deficytowe. I czego jako jej konsumenci – pozwolę sobie wypowiedzieć się w liczbie mnogiej – jesteśmy spragnieni tak bardzo. Szukamy, szukamy i często znaleźć nie możemy. Czyli przede wszystkim zdolności do syntezy, stawiania odważnych porównań, wykazywania nieoczywistych podobieństw czy kontrastów, łączenia zjawisk pozornie nieprzystających. Do niezadowalania się prostymi odpowiedziami, które już padły. Więc po co szukać nowych? Lepiej przecież uznać, że skoro pytania postawiono, na pytania odpowiedziano, to nie ma co pytać dalej i pora na CS-a. Tych rzeczy Boryszewskiemu odmówić nie można. Przynajmniej w teorii. Bo gdy przyjrzeć się jego tekstowi bez naiwno-idealistycznego głodu poznawczo-refleksyjnego, to wychodzą z niego wszystkie cechy prawicowego myślenia. Aż bingo wypadałoby rozpocząć, po kolei je odhaczając.

Pierwsze pole w tym bingo: zaskakująco poprawna wykładnia założeń Foucaulta przy jednoczesnej karłowatości wniosków. Teoria przyswojona, ale niczemu niesłużąca – kwiatek do kożucha, błyskotka przykrywająca pustkę. Drugie pole: pomieszanie pojęć i sensów. Boryszewski pisze: „oczywiście, między Braunem a lewicą lat 60. XX wieku występują istotne różnice”. Ciekawe – sądziłem, że są same podobieństwa. Różnice jednak są – wszystkie na korzyść Brauna, bo Foucault to postmodernista, a Braun – określony przez autora reżyserem – „stara się pozować wręcz na obrońcę oświeceniowo-pozytywistycznej wizji racjonalności jako zbierania faktów i wyciągania z nich wniosków przy pomocy metodologii naukowej”. Ciekawe określenie na chłopski rozum pełen zaprzańskich, antyludzkich i faszystowskich przekonań. Nie wspominając o „chrześcijaństwie Brauna”, które polega na miłości do bliźniego, prawda?

Trzecie pole: brak konsekwencji. W końcu jak to jest – Braun to współczesny Foucault, bo obaj kontestują te wszystkie paradygmaty i konsensusy naukowe, czy raczej „szczery poszukiwacz prawdy”? Najwyraźniej to drugie, skoro Braun „z pewnością nie zgodziłby się z Foucaultem w kwestii tego, że każda wiedza jest wytworem władzy”. Zwłaszcza nie ta, że za całe zło odpowiadają Żydzi, sodomici, masoni, eurokołchoz itepe itede – to akurat wiedza obiektywna przecież. No więc co, wychodziłoby na to, że jedyne podobieństwo Foucaulta i Brauna jest takie, że obaj coś tam kontestowali. Ale nie to samo ani nie tak samo, tak? Bo – koniec końców – najbardziej z tych podobieństw wybrzmiewa domniemanie autora, że „może gdyby Foucault ciągle żył, szedłby ramię w ramię z Braunem w marszu przeciwko przymusowi szczepień”. Jak na przekazanie ideowej pałeczki – coś mało tych podobieństw.

Czwarte pole: zasypywanie czytelnika luźno powiązanymi odniesieniami – logika polaryzacji, koncepty Carla Schmitta, nauki apostołów, listy świętych Piotra, Pawła i Jana Apostoła, starożytni chrześcijanie wypowiadający posłuszeństwo cesarzowi. Imponująca erudycja. Tylko dlaczego odnoszę wrażenie, że przykrywająca raczej niedostatki niż uwypuklająca mocne strony argumentacji? Hmm, może dlatego, że tych mocnych stron nie ma?

Piąte: odwracanie kota ogonem. Bo czy kontrkultura lewicy lat 60. i 70. nie wiązała się z emancypacją i wolnością od konserwatywnych norm społecznych przypadkiem? Jeśli Braun jest nie odwróceniem wektora, a kontynuatorem, to gratuluję odwagi myślowej. Ja bym jednak mimo wszystko na taką odwagę, by określać prawicę współczesną kontrkulturą, się nie zdobył. Mam jej chyba tylko tyle, by nazwać ją – bo ja wiem – antycywilizacją może?

No i crème de la crème prawicowego myślenia i mój konik – symetryzm. Mechanizm zawsze ten sam: pociągnąć w dół ideowego przeciwnika, wywindować na jego plecach swoich. „W latach 60. w różnego rodzaju teorie spiskowe wierzyła kontrkulturowa lewica, ale dziś tym teoriom ulega nie mniej kontrkulturowa prawica” – niemal widzę krzywiącego się nad klawiaturą Boryszewskiego – stukającego, ale się niecieszącego. „Ulega nie mniej” prawica niż lewica – no co, jakieś pozory niezależności zachować w końcu trzeba, więc już zrównam swojego z tym lewakiem przebrzydłym. Foucault badający dyskurs więzienny i Braun negujący komory gazowe – no przecież to prawie to samo, prawda? I tak się to kręci na tej prawicy: radykała się wybiela, z radykała robi się intelektualistę, a z negacjonizmu tego radykała – spór interpretacyjny.

Oj tak, zdecydowanie muszę częściej zaglądać na stronę Klubu Jagiellońskiego w poszukiwaniu żywego złota, jeszcze gorącego i ociekającego rudą po wydobyciu. Szczególnie na teksty Cezarego Boryszewskiego będę polował. Już nie mogę się doczekać, aż przeczytam, że Braun to tak naprawdę prawicowy Banksy – bo tak samo jak on dokonuje zapadających w pamięć performensów artystycznych w miejscach publicznych. Albo że Braun to Jezus Chrystus – bo czemu niby nie? Po co się ograniczać? Albo że Ziobro to Kafka. Jabłonowski – Monty Python. Bąkiewicz? Martin Luther King! A Braun to w ogóle nie współczesna wersja Foucaulta, tylko jego następne wcielenie! Że żyli w tym samym czasie, mówicie Państwo? Dla tak wytrawnie dowodzącego swoich racji autora to pestka do przeżucia i połknięcia. Co miałoby mu stać na przeszkodzie? A, no tak – zapomniałem. Reinkarnacja to nie w katolicko-prawicowym imaginarium.

A co jeśli pan Boryszewski to nasza Leni Riefenstahl?

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *