Wybaczanie to prawdziwa sztuka. Wybaczać trzeba umieć. Zwłaszcza że wybaczać trzeba ciągle, bo my, ludzie, jesteśmy – eufemistycznie rzecz ujmując – nieidealni. W świecie ludzi nieidealnych wybaczać musimy za wszystko. Od niepozornych błahostek zaczynając – typu spóźnienie na spotkanie – i na rzeczach najpoważniejszych z najpoważniejszych kończąc. Za które – rzecz jak słońce jasna – wybaczyć trudniej. Ale – jak przekonują niektórzy domorośli kołczowie psychologiczni – warto przebaczać przede wszystkim dla siebie. Bo chowanie urazy wykańcza psychicznie, bo bycie pamiętliwym jest jak wprowadzanie do naszego organizmu toksyny, bo niezapominanie to karmienie się negatywnymi energiami etc. Wybaczać tak, ale zapamiętywać zawsze i zapominać nigdy – twierdzą inni. W ramach, zdaje się, szkoły otwockiej. A w ramach falenickiej, że wybaczać tak, być pamiętliwym nie, ale zapominać też nigdy. Jak więc Państwo widzą, oto spory w wybaczeniowej doktrynie.
Należałoby chyba przyjąć, że polska prawica w obrębie żadnego z powyższych nurtów strategii wybaczeniowych pozycjonować się nie zamierza. Bo jak to tak – my, dumni i zawsze przez wszystkich krzywdzeni polsko umęczeni Polacy – mamy komukolwiek wybaczać? Wara od nas – na wybaczenie nie liczcie, nie zasługujecie. To jeśli chodzi o wybaczenie proaktywne – wybaczanie innym czyli. A jak to jest z wybaczaniem biernym – wybaczaniem nam przez innych? No, też w przypadku percepcji prawicowej nie bardzo, bo przecież nigdy nikogo niekrzywdząca Polska nie ma za co przepraszać, o rozgrzeszenie za winy co najwyżej ubzdurane prosić z perspektywy dumy narodowej wręcz nie wypada, ergo – po nic nam cudze wybaczenie. Polska jest po prostu wybaczeniowo impregnowana w dwójnasób, ot co.
Z tej wybaczeniowej impregnacji wyłamał się formalnie eks-pisowski prawicowiec – profesor Jacek Czaputowicz, mój były wykładowca notabene. O, to fajnie, że musiał w takim razie profesor przyznać, że powinniśmy komuś wybaczyć albo że powinniśmy kogoś przeprosić i liczyć na przebaczenie – wyobrażam sobie reakcję części z Państwa. Muszę jednak Państwa rozczarować – nic z tych rzeczy. Profesor Czaputowicz w rozmowie z Jackiem Żakowskim w TOK FM powiedział bowiem coś takiego:
– Natomiast zrobiliśmy jedną rzecz wbrew Izraelowi i Stanom Zjednoczonym, co nam zapamiętają. Zainicjowaliśmy ewakuację obywateli polskich i innych państw, jako główne państwo, w czasie konfliktu Izraela z Iranem i ataku amerykańskiego na Iran. Nie zapomną nam tego.
– To było złe? – zapytał Żakowski.
– Uważam, że to było złe – odpowiedział z rozbrajającą szczerością Czaputowicz.
– Ratować Polaków zagrożonych atakiem irańskim w Izraelu? – dociekał Żakowski.
– Uważam, że to było złe – powtórzył Czaputowicz – bo wystąpiliśmy wbrew innych państw. [sic!]
No tak…
Jak więc Państwo widzą, nie ma w profesorze Czaputowiczu chęci przebaczenia ani wykazania skruchy, coby to nam przebaczono. Jest li tylko konstatacja, że „nam zapamiętają” i „nie zapomną nam tego”. Jak na prawicowca, nieprzywykłego do przyznawania się do błędów, przepraszania, a tym bardziej proszenia o wybaczenie – to i tak dobrze, mógłby ktoś przytomnie stwierdzić. Ale jak na standardy nie prawicowe, a dyplomatyczne – a był w końcu profesor Czaputowicz, jako eksperyment Kaczyńskiego, szefem polskiej dyplomacji – już chyba niekoniecznie. Połowiczna byłaby bieda, gdyby profesora Czaputowicza konstatacja o zapamiętaniu i niezapomnieniu czegoś Polsce dotyczyła realnej, a nie wyimaginowanej krzywdy wyrządzonej przez Polskę państwom sojuszniczym. Jest za to bieda całkowita, bo nie dość, że rzekoma krzywda jest wyimaginowana, to w dodatku jest to krzywda, której kosztem było wywiązanie się z powinności państwa polskiego wobec własnych obywateli – ewakuowania ich z terenów objętych działaniami zbrojnymi.
No więc zapamiętają – i nie zapomną. A ja zapamiętam, że ma polska prawica problem z przyznawaniem się do winy, okazywaniem skruchy i proszeniem sojuszników o wybaczenie. I że prędzej na poczekaniu będzie wymyślać jakieś niby-winy, byle tylko odwrócić uwagę od win konkretnych i prawdziwych. Ale że ważniejsze od bezpieczeństwa własnych obywateli może być dla prawicy polskiej to, by inne państwa krzywo na nas nie spojrzały i nie miały wątów o autonomiczne decyzje niezależnego państwa? W zasadzie to skłamałbym, gdybym napisał, że mnie to dziwi. Muszą Państwo jednak przyznać, że jak na środowisko polityczne, które przez wszystkie przypadki odmienia takie słowa jak suwerenność, niepodległość, niezależność, autonomiczność itepe itede – sprowadzanie ich do potulnego sublokatorstwa jest dosyć osobliwe. Cóż, może to po prostu przejaw dojrzewania prawicy do wniosku, że jednym z powodów utraty przez nią władzy była polityka wstawania z kolan, która dłużej może się już nie sprawdzać. I że czas otworzyć się na nowy rozdział w historii prawicowej wizji polskiej racji stanu. Mam nawet dla niego nazwę: dyplomatyczne samoupośledzenie petentowsko-poddańcze. Myślę, że pasuje. Bynajmniej nie jak pisowiec do dyplomacji.
I tak oto, obok szkoły otwockiej i szkoły falenickiej, mamy nowy nurt w doktrynie wybaczania – szkołę Czaputowicza. Jej motto jest proste: nie wybaczaj, nie przepraszaj, ale dbaj, żebyś sam nie naraził się na niewybaczenie. To wybaczenie w wersji pasywno-defensywnej, w której największym grzechem jest postawienie na swoim, a największą cnotą – przewidywanie cudzej urazy. A że koszt tej strategii to bezpieczeństwo własnych obywateli? Cóż, w szkole Czaputowicza to cena wpisana w program nauczania.
PS A może rzeczywiście ma Czaputowicz rację, że ci Amerykanie tacy pamiętliwi są? Może to właśnie ta ewakuacja jest prawdziwym powodem, dla którego administracja Trumpa chce z Nawrockim gadać, a nie z Tuskiem? A nie że tam niby Donald Donalda obraził? Hmm, może. Ale skoro ci Amerykanie tacy pamiętliwi, to może i Czaputowiczowi nie zapomną, że zwrócił uwagę na ich pamiętliwość? Jeśli tak, to będzie musiał pozostać Czaputowicz eks-pisowcem na dobre.