Dziękujemy Legio!

W środowy wieczór wielu Europejczyków zajrzało na livescore’a, żeby zobaczyć wszystkie wyniki z europejskich boisk. I jest jedno zaskoczenie. Strata punktów obrońcy tytułu – Realu Madryt. I to w dodatku z Legią Warszawa, która zagrała świetne zawody przy Łazienkowskiej, strzelając „Królewskim” trzy bramki.

Historyczny wynik

O dziwo, nie zauważyłem wielkiego zaskoczenia wsród Europejczyków. Większość doceniała Legię i jej piękne gole. „Szkoda, że wybrałem mecz Leicester, a nie ten, bo tutaj się działo” – takie komentarze dominowały w mediach społecznościowych wśród zagranicznych fanów.

Istotnie. Wystarczy spojrzeć na wynik i przebieg meczu. Przecież gospodarze przegrywali już 0:2, by następnie zdobyć trzy gole i przez dwie minuty sensacyjnie prowadzić z wielkim Realem. Wynik świadczy o tym, że mecz był wyrównany. Śmiało można stwierdzić, że było to spotkanie godne Ligi Mistrzów. Nie brakowało cudownych goli, strzałów, sytuacji, wyrównanej, ofensywnej, ładnej gry z obu stron, zwrotów akcji. Niczego, oprócz kibiców…

Wielka gra dla nikogo

W grze legionistów nie zabrakło niczego: zaangażowania, chęci walki, sprawienia sensacji, dania prztyczka w nos niekwestionowanemu faworytowi, dobrej postawy od pierwszej do ostatniej minuty, braku bojaźliwości. W niektórych sytuacjach widać było, że mistrzowie Polski nie mają tych samych umiejętności, chociaż nie sposób nie zgodzić się z Tomkiem Włodarczykiem: „Piękny gol Vadisa był jak wciśnięcie czerwonego guzika uruchamiającego w gospodarzach supermoce. Nagle piłkarze z mniejszymi umiejętnościami, zdecydowanie chudszymi portfelami, funkcjonujący w zupełnie innym wymiarze światowego futbolu, zaczęli walczyć jak równy z równym.”

Szkoda tylko, że – jak pisze Włodar – nikt nie widział tego na własne oczy. Wielkie piłkarskie święto, na które kibice Legii czekali dziesięcioleciami. Zobaczyć na żywo zdobywcę Ligi Mistrzów z wielkimi gwiazdami europejskiego futbolu – to było marzenie, którego nikomu nie udało się spełnić. Puste trybuny biły po oczach. Cisza dźwięczała w uszach. Znowu cytując wicenaczelnego Przeglądu Sportowego: „Święto zmarłych przedłużone o kolejny dzień…”

Mimo to, ten mecz przejdzie do historii polskiej piłki. „Legioniści mają jak w banku, że przez trzydzieści następnych lat będą udzielali wywiadów o tym meczu” – to z kolei Tomasz Ćwiąkała. Ba, żeby tylko trzydzieści. Przecież w tym roku w Canal+ z tysiąc razy mogliśmy oglądać dokument o Legii, która przed laty osiągała sukcesy na Starym Kontynencie. Trudno sobie wyobrazić, byśmy za trzydzieści kilka lat mieli o tym meczu już nie pamiętać. Bo przecież ten rezultat, to – nie owijajmy w bawełnę – raczej jednorazowy wyskok niż nowa polska klubowa rzeczywistość. Chociaż na pewno taki wynik wpłynie pozytywnie na postrzeganie polskiego futbolu i przyczyni się do naszego awansu w hierarchii europejskiej piłki.

Polacy najgorsi?

Dzisiaj wydaje się to irracjonalne, ale jeszcze nie tak dawno temu Legia była uważana za najgorszego uczestnika tej edycji. Mogła nim spokojnie zostać. Drużyn z zerowym dorobkiem punktowym kilka było, ale wtedy spojrzelibyśmy na bilans bramkowy, a pod tym względem Wojskowi mogliby spokojnie być najgorsi. Teraz, nie dość, że zdobyli łącznie aż cztery gole, to w dodatku nie będą w gronie zespołów bez punktu. A realny jest jeszcze awans do fazy pucharowej Ligi Europy, czyli coś, czego w najjaśniejszym scenariuszu nie zakładałem. Wydawało mi się, że celem Legii powinno być zdobycie gola. Jak widać, Legia to przykładny student – uczy się w błyskawicznym tempie.

Jestem ciekaw, co do powiedzenia mają teraz ci, którzy mówili, że będą dwucyfrówki i narzekali, że Legia będzie się kompromitować (mówili to rzecz jasna ci, którzy marudzili wcześniej, że polski klub tyle czasu nie potrafi dostać się do Ligi Mistrzów). Tym to dopiero szczeny opadły.

Jest jeszcze jeden ważny aspekt tego zwycięstwa. Jacek Magiera. Gość odwalił nieprawdopodobny kawał dobrej roboty. Diametralnie odmienił grę Legii. Gdyby Hasi był trenerem warszawiaków do końca fazy grupowej, to przed oczami mielibyśmy same porażki, jak ta w pierwszym meczu z Borussią. A tak zapamiętamy Legię walczącą, Legię odważną, Legię charakterną, Legię bez kompleksów. Miejmy jednak nadzieję, że długo nie będziemy musieli wracać do tego z sentymentem i występy w Lidze Mistrzów staną się dla polskich klubów rutyną…

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *