Legia wstydu nam nie przyniosła!

„Wysoka porażka, manto, oklep, baty, lanie, chłosta” – wyliczał w czwartkowym Przeglądzie Sportowym Przemek Rudzki. Fakty są takie, że wynik 1:5 to w istocie to, co napisał wicenaczelny „PS”. Trzeba jednak na ten mecz i wtorkowe wydarzenia z Santiago Bernabéu spojrzeć nieco głębiej. Nie zrobił tego mój kolega, z którym w większości przypadków się zgadzam. Zresztą wiecie – jeżeli jesteście jego jak i moimi czytelnikami – że wyznajemy tę samą „politykę felietonową” i oddajemy hołd wszelkim przejawom, nawet tym najmniejszym, futbolowego romantyzmu.

Zrobiliśmy progres

Nie ma co ukrywać – drużyny rywalizujące z Legią w Lidze Mistrzów znajdują się w zupełnie innej futbolowej galaktyce. To wiedzieliśmy przed rozpoczęciem fazy grupowej. A dobitnie tego doświadczyliśmy w trzech pierwszych meczach. 0:6, 0:2, 1:5. Trzynaście straconych goli, tylko jeden strzelony, szansa na zostanie najgorszym zespołem w historii rozgrywek. Czy z czegoś takiego można jakieś pozytywy wyciągnąć?

Absolutnie tak. Teraz, nie dość, że Legia zdobyła gola w świątyni futbolu, to jeszcze zagrała naprawdę przyzwoity mecz. Nie zapominajmy, że nas w tych rozgrywkach nie było ani razu w tym wieku. Czekanie zakończyło się po dwudziestu latach. DWUDZIESTU. Nie dwóch. DWUDZIESTU. Powtarzam, bo chyba niektórzy zapomnieli, w jakim miejscu w piłce klubowej się obecnie znajdujemy…

Małe rzeczy, ale cieszą

Miroslav Radović przerwał serię siedmiu domowych meczów Realu w Champions League bez straconej bramki. Real przebiegł najwięcej kilometrów w meczu z Legią, co świadczy jedynie o trudzie, jaki musieli włożyć w to spotkanie „Królewscy”. Malarz dzielnie bronił strzały Ronaldo, a Legia jest jedną z pięciu drużyn na świecie, której Portugalczyk nie strzelił bramki. Stwarzaliśmy sytuacje. Strzał w słupek, który na długo będzie mnie męczył. Guilherme kilkakrotnie pokazał się z dobrej strony, ogrywając jednego z najlepszych obrońców świata – Marcelo. Powinien być drugi karny dla Legii, a trzeci gol Realu został niesłusznie uznany. Legia zaskoczyła pozytywnie hiszpańskie media. Bogusław Leśnodorski napisał na Twitterze, że Florentino Perez zainteresował się czterema piłkarzami Legii.

„Musicie wyjechać ze świadomością, że jesteście po prostu klubowym San Marino. Tu piątka, tam szóstka, zero punktów” – pisał Przemek. Skoro tym klubowym San Marino jesteśmy – jak słusznie komentator ligi angielskiej zauważył – to czemu mielibyśmy nie cieszyć się z małych rzeczy?

Gdyby Hlousek potrafił zatrzymać Bale’a, gdyby piłka nie odbiła się od Jodłowca, gdyby sędzia podyktował drugiego karnego, a do tego dojrzał spalonego przy golu Asensio, gdyby Legia nie opadła z sił i nie straciła dwóch goli w końcówce. Gdyby, gdyby, gdyby… Jasne, nie ma to sensu. Ale z drugiej strony, co słusznie zauważył Michał Pol, cieszmy się z tego, że można sobie pogdybać. Bo trudno było gdybać po Borussii. Chyba że coś w stylu: „gdyby Niemcy nie dojechali na mecz” (i to w dosłownym sensie)…

To nie te czasy…

Fajnie powiedzieć, że Legia nie postawiła się Realowi i przegrała czterema bramkami. Że to blamaż i lanie. Że w Młodzieżowej Lidze Mistrzów juniorzy Legii przegrali z rówieśnikami z Hiszpanii 2:3, dwukrotnie doprowadzając do remisu. I że kiedyś Górnik Zabrze potrafił się postawić Realowi. Tyle że… to nie te czasy…

Napiszę to jeszcze raz, bo na pewno do wielu nadal nie dotarło: w Lidze Mistrzów nie było nas DWADZIEŚCIA lat. W trakcie naszej nieobecności wiele się pozmieniało. Kiedyś potrafiliśmy grać z tymi silnymi. Ale przeszłością żyć nie można. Krezusi europejskiej piłki odskoczyli od tych średnich klubów. Nawet tych, które regularnie z nimi grały, vide Celtic czy Ajax.

…ale może wrócą

Nie dość, że to zaszczyt grać w takich rozgrywkach, przeciwko takim drużynom, dla których ludzie z drugiej części świata zarywają nocki, to jeszcze gra w Lidze Mistrzów to ogromny zastrzyk gotówki. I możliwość zebrania doświadczenia oraz sportowego awansu, co jest chyba najważniejsze.

Spójrzmy w ogóle, kto gra w tej Lidze Mistrzów. Na przykład Dinamo Zagrzeb, które – podobnie jak Legia – przegrywa wszytko. Chorwaci grają w tych rozgrywkach – z przerwami – od wielu lat i dostają cięgi, a tamtejsi kibice nie narzekają.

Nie zgadzam się z Przemkiem, który mówi: „Jeśli tak wygląda piłkarski raj, to ja wolę do piekła”. Drogi Przemku, zapewniam Cię, że nikt nie chciałby zrezygnować z nieba na rzecz piekła. Zwłaszcza jeżeli niebem jest Liga Mistrzów z naszą Legią niż piekło marnych klubów, którym ta Legia i tak by nie przewodziła.

Zachowajmy spokój. Nie od razu Rzym zbudowano. Od czegoś w końcu trzeba zacząć. W przypadku Legii od wysokich porażek. Ale może za rok będą niższe, bo pieniądze przysługujące z racji rozgrywek da się sensownie wydać. Dzisiaj wydaje się to mission impossible, ale jeszcze niedawno mecz Legii z Realem wydawał się science-fiction…

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *