Mówi się, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Słuchając powyborczych komentarzy, opinii, analiz etc., dochodzę jednak do wniosku, że należałoby to powiedzenie nieco przeformułować. Może tak: owszem, ma sukces wielu ojców, ale czym sukces mniejszy lub w ogóle go brak, tym lepiej dla porażki, która okazuje się aż taką sierotą wcale nie być. Okej, żadnych ojców rzeczywiście nie ma; ma sierota za to przynajmniej całą gromadę wujków. Wujaszków dobrych rad. A raczej wujów ekspertów od analizy wstecznej. Którzy zgodnym chórem oznajmiają, że od początku było oczywiste, że sierota sierotą będzie. To wszystko było do przewidzenia. Ale no właśnie, skoro było do przewidzenia, to czemu przewidziane nie zostało? Może dlatego, że nie ma nic łatwiejszego niż wyjaśnianie porażki, gdy zna się wynik? Bo przecież, jak mówi inne powiedzenie, Polak zawsze mądry po szkodzie.
Wybaczą Państwo duży kwantyfikator, ale my wszyscy mądrzy po szkodzie byliśmy w zasadzie już kilkadziesiąt minut przed północą dnia wyborów, gdy pojawił się pierwszy lejt pol, który na prowadzenie wysforował Karola Nawrockiego. Już wtedy, w trymiga, na sekundy po jego ogłoszeniu, wszystko stało się do przewidzenia. Na komentatorów i ekspertów – występujących w trakcie wieczoru wyborczego w telewizjach tradycyjnych, internetowych, studiach radiowych – błyskawicznie spłynął jakiś rodzaj zbiorowej mądrości eksperckiej. Zupełnie tak, jakby jakaś tajemna siła, nieznany obecnej nauce potężny byt energetyczny, rozpylił na masową skalę drogą kropelkową niewidzialne serum odblokowujące pozapychane kanały kognitywne i uwalniające naszą zbiorową świadomość, obdarowując nas zdolnością analizy wstecznej (kto wie, może stali za tym przedstawiciele cywilizacji pozaziemskich?). I nagle wszystko stało się jasne, jaśniejsze niż samo słońce. Eureka! Powody porażki Rafała Trzaskowskiego zaczęły być oczywistsze niż najoczywistsza oczywistość. Wszystko nagle było logiczne, tłumaczące się samo przez się, nieuchronne niczym konieczność dziejowa, bo przecież to widać od razu było, że w tę stronę to zmierza, jak samospełniająca się przepowiednia. A że nieprzepowiedziana? Taki tam, drobny szczegół.
Gdy komentatorskie umysły zostały podpięte do źródła wszechwiedzy wszechświata, a w żyłach popłynęła analiza wsteczna, zaczęli sypać powodami przegranej Trzaskowskiego jak z rękawa. Jeden po drugim, trzy po czterech. Wiwisekcja i rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze przez zapłodnione analizą wsteczną umysły z prędkością karabinu maszynowego. Od ogółu do szczegółu, od szczegółu do ogółu. Od pozornie chaotycznych mozaiek luźnych impresji rzucanych ad hoc, jakby od niechcenia, po zwarte narracje syntetyzujące wszystko w prawdy objawione, zgodnie z metodologią analizy wstecznej; prawdy tak prawdziwe, że aż identyczne z obiektywną rzeczywistością (a może i bardziej), i do tego tak prawdziwe, że rzeczywistość mogłaby się na nich wzorować.
Tym sposobem usłyszeliśmy na przykład, że kampania była słaba, a sztab jeszcze słabszy. Że Trzaskowski był ospały, bez energii, bez życia, za mało wyrazisty i charyzmatyczny, zbyt wielkomiejski i elitarny, zbyt wykształcony, obyty w świecie, oczytany, więc za bardzo odległy od życia zwykłego Polaka i skandalicznie nieprzystępny. Że zła była strategia, bo skręcił Trzaskowski za bardzo w prawo, tracąc wyborców z lewej. Że kampania była zbyt negatywna, a przecież samym antypisem wygrywać się nie da. Że sztab był nieprofesjonalny, pełen kumpli Trzaskowskiego, którzy robili dobrą minę do złej gry, nawzajem się poklepywali i utwierdzali w słuszności działania. A przecież zamiast tego powinien był być po brzegi wypełniony pełnokrwistymi specami, potrafiącymi amerykańsko spindoktorzyć – jak ci pisowscy. Że zabrakło wizji i przekazu, że zabrakło woli walki. Że za mało powiatów odwiedzonych, że za mało rąk uściśniętych. Że za duże zaangażowanie Tuska, że… itepe, itede. Słowami kilkoma, parafrazując jutubowego klasyka z relacją o szynach kolejowych: wszystko było złe, a kandydat też był zły.
Z tym wszystkim złym analitycy wsteczni się prześcigali, niemal wydzierając sobie z ust powody porażki Trzaskowskiego, bo kto pierwszy, ten – wiadomo – lepszy. A lepszy, bo pierwszy, czyli autorsko oryginalny. Autorsko – mimo że serwowana mądrość wygląda na przywleczoną z kosmosu (tudzież jakiegoś nieuchwytnego wymiaru). Tak tak, wiem, znowu ten kosmos. Ale powiedzmy sobie szczerze: czy istnieje inne miejsce, z którego mogłaby się tak ekspresowo zlać jednogłośna iluminacja w sekundę po lejt polu? Kto wie, może tak, bo gdy uważniej zapoznajemy się z diagnozami stawianymi w ramach analizy wstecznej, to na jedno kopyto ulepione jednak nie są. Przy bliższym oglądzie uwidacznia się bowiem niezwykła analizy wstecznej metodologiczna plastyczność. Pluralizm w ramach nurtu badawczego wręcz. Ba, swoiste spory w doktrynie, które – mimo mądrości zbiorowej – dopuszczają mądrości osobne. Jednocześnie się wykluczające i koegzystujące na równych prawach w myśl powiedzenia – ilu Polaków, tyle opinii. W tym przypadku raczej: ilu analityków wstecznych, tyle egzegez obiektywnej rzeczywistości i tyle prawd objawionych.
A w ramach mądrości osobnych, delikatnie podgryzających fundamenty obiektywnego obiektywizmu analizy wstecznej, otrzymaliśmy na przykład twierdzenie Dominiki Długosz z „Newsweeka”. Z uporem godnym lepszej sprawy Długosz raz po raz suflowała ex post, że nie powiaty i uściśnięte dłonie, tylko wiekopomne iwenty, konwencje z rozmachem, konfetti, dym, światła, kamera, akcja, szoł i w ogóle efekt łał. Według Władysława Kosiniaka-Kamysza problemem nie był skręt w prawo, a jego niedoskręt. Wystarczyło nie zdejmować krzyży, nie unosić brwi na wodę swięconą i ostentacyjniej chować flagę LGBT na debacie. I spokojnie – lewicowy elektorat by wytrzymał, skoro i tak wytrzymać od niepamiętnych czasów musi. Z kolei zdaniem profesora Radosława Markowskiego, wyrażającego przy okazji wobec Kosiniaka votum separatum w sprawie strategii (lewoskrętny kandydat liberalny – kampania prawoskrętna), powinien był Trzaskowski chwalić się znajomością pięciu języków, ignorując zarzuty o elitarność i epatowanie wykształceniem. Jak więc Państwo widzą, jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie, trzeci rabin powie tak i nie. Każdy ma swoje prawdy. A może trzy, sześć, dziesięć, piętnaście. A może i wszystkie. Bo prawdy, choć wzajemnie się znoszące, są równoważne. Oto zawsze skuteczna analiza wsteczna at yts pik.
Teraz wyobraźmy sobie scenariusz wcale nie niemożliwy. Głosy zostają ponownie przeliczone. Okazuje się, że wygrał Trzaskowski. I co wtedy? Jakie wtedy okażą się prawidła analizy wstecznej? Jak zgodnie z regułami sztuki stosuje się ją w takich przypadkach? Tu wybory już rozstrzygnięte w ten a nie inny sposób, co było jasne od początku zresztą, a nagle trzeba uznać, że… No właśnie, że co? Że od początku jasne było, że rozstrzygnięcie miało być tymczasowe? Albo że rozstrzygnięte było również to, że rozstrzygnięcie, się odwróci? Czy szkoła analizy wstecznej przewiduje w ogóle taki precedens? Czy metodologia jest przygotowana na tak ekstraordynaryjną sytuację? Nie wiem jak Państwo, ale ja już w tym wszystkim się chyba pogubiłem. Może powinienem dokonać autoanalizy wstecznej?
PS Tak mi się z tym wszystkim skojarzył cytat z Kazimierza Górskiego. Zapytany, kto zostanie królem strzelców mundialu, odpowiedział: „ten, kto zdobędzie najwięcej bramek”. Więc, idąc tym tropem, na pytanie, kto wygra wybory, odpowiedziałbym: „ten, kto zdobędzie więcej głosów”. Albo i nie.