Morderca, zabójca, skała, lider – takie słowa padają o Kamilu Gliku w piejącej z zachwytu francuskiej prasie. Nad Sekwaną są pod wrażeniem Polaka, który w trymiga został gwiazdą Monaco.
Były kapitan Torino to prawdziwa opoka defensywy wicelidera Ligue 1. Z marszu wszedł do pierwszej jedenastki i pokazał, że Polak potrafi. Chociaż nie każdy w kraju w niego wierzył…
Naturalny krok czy za wysoki poziom?
Po dwóch bardzo dobrych sezonach w Torino oraz świetnym EURO, naturalnym dla Glika stała się zmiana otoczenia. Bo przecież więcej z tymi „Bykami” nie dałoby się już zrobić. Został tam gwiazdą, kapitanem, a nawet – nie bójmy się tego słowa użyć – legendą. Wycisnął tę cytrynę do samego końca. A nawet zbyt przesadnie ją miętolił, bo już przed poprzednim sezonem mógł mieć poczucie, że misja dobiega końca.
Świadczyć o tym mogło to, że dostawał sporo konkretnych ofert z najlepszych europejskich klubów. Mógł się wówczas zastanawiać – Manchester City, United, a może Bayern? Ostatecznie został. I chyba wyszło mu to na dobre. Dziś wicekapitan kadry jest w Monaco, gdzie gra pierwsze skrzypce.
Kiedy transfer Glika był finalizowany, w kraju pojawiały się różne głosy. Wsród ekspertów dominowały pozytywne opinie. Jednak środowisko kibicowskie było bardziej podzielone. Część przyznawała rację znawcom. Inni natomiast uznali, że to kompletnie nietrafiona decyzja. Że to za wysoki poziom, że sobie tam nie poradzi i będzie grzał ławę.
Kompleks zachodu i gorące głowy
Tu nasuwa mi się gorzka refleksja związana z mentalnością części środowiska kibicowskiego. Nie dość, że my, Polacy, potrafimy zdeprecjonować każdy sukces, to jeszcze nie mamy za grosz wiary. Śmieszy mnie ciągłe słuchanie: „Nie poradzi sobie, jest za słaby na taką drużynę, będzie tylko rezerwowym”.
Posiadamy również kompleks zachodu. Nie umiemy docenić własnych piłkarzy, drużyn. Ciągle oceniamy zachodnie jako lepsze, nie zagłębiając się zbytnio, czy rzeczywiście tak jest. Nie potrafimy ocenić sytuacji chociaż w miarę obiektywnie. Kierujemy się wyłącznie emocjami podszytymi kompleksami.
Wracam do sprawy Kamila: w końcu powinniśmy sobie doskonale zdawać sprawę z jego klasy. Nie jest jakimś zwykłym przeciętniakiem. Ewidentnie posiada ponadprzeciętne umiejętności. Nie trzeba być wybitnym znawcą, by to dostrzec. Monaco nie wydałoby przecież dwunastu milionów na średniego obrońcę, bo tyle płaci się raczej za tych dobrych.
Glik jednym z lepszych
Po EURO polscy zawodnicy mają na zachodzie wyrobioną, pewną markę. Swoje zrobiły mistrzostwa, ale i dobra gra naszych najlepszych wizytówek, do których niewątpliwie od dłuższego czasu zaliczać można Kamila. Dwucyfrowa liczba goli na przestrzeni dwóch lat też nie jest bez znaczenia.
W letnim okienku transferowym Polacy zostali sprzedani łącznie za ponad sto milionów euro (!). Wejście smoka w nowych otoczeniach mieli jak do tej pory jedynie Milik i Teodorczyk. No i Glik oczywiście. Z kolei Krychowiak i Zieliński grają, ale nie wszystko. Kapustka w Leicester nie łapie się na ławę. Ale poczekajmy… Normalnym jest, że część zawodników nie od razu odnajduje się w nowych drużynach.
Na razie cieszmy się tym, co pisze prasa nad Sekwaną o naszym zawodniku: „Glikowi nie zajęło zbyt długo, aby zdobyć obronę Monaco. Kilka udanych interwencji pokazało, że Polak wie, jak dowodzić defensywą swojego zespołu. Dodatkowo wie, jak odnaleźć się w każdej sytuacji”.
Co to było z Danią?
Glik już się Monaco spłaca. Niektórzy się śmieją, że polski stoper jest tak skuteczny, bo we Francji mało kto go zna i mało kto zaprząta sobie głowę jego kryciem. Miejmy nadzieję, że dalej będzie kontynuował swoją dobrą passę i ciągle wpisywał się na listę strzelców. Ale nie do swojej bramki…
Tak się składa, że tekst zacząłem pisać dzień przed meczem z Danią, w którym były piłkarz trzeciej drużyny Realu Madryt zdobył samobója (nawiasem mówiąc – nie powinien on zostać uznany). Zbieg okoliczności. A sam gol to zwykły wypadek przy pracy. Takie rzeczy się po prostu zdarzają i nie ma co przykładać do tego zbytniej wagi.
Jednak martwić może sama postawa Glika w meczach z Danią i Armenią. Nie wyglądał na lidera formacji obronnej. Był elektryczny, popełniał sporo prostych błędów. Jak wyliczył serwis Foot365.fr – w pierwszych 630 minutach w barwach Monaco popełnił zaledwie trzy błędy. Tutaj było ich znacznie więcej.
Będzie tylko lepiej
Niektórzy zarzucali Kamilowi, iż ten pozazdrościł trzech goli Robertowi Lewandowskiemu. Po czterech meczach posuchy w Bayernie, kapitan kadry przełamał się jak na piłkarza klasy światowej przystało. Kluczem do sukcesu okazał się wolny tydzień. W barwach monachijczyków w obecnych rozgrywkach, jako jedyny – obok Manuela Neuera – zagrał dosłownie wszystko. Trochę więcej odpoczynku i od razu odzyskał tę świeżość. Być może tego potrzebuje Kamil? W końcu w tej kampanii też gra prawie wszystko od deski do deski…
Jedno jest pewne – Glik jest obecnie jednym z najlepszych obrońców Ligue 1. Ma na karku prawie dwadzieścia dziewięć lat. Ciągle się rozwija. Tylko czekam, kiedy zobaczymy go w topowym europejskim klubie. Co zapewne stanie się prędzej czy później…
Potrzebujemy liderów w formie. Robert pokazał, że ją ma. Teraz kolej na Kamila. Tak żeby ci niedowiarkowie, którzy śmiali się „Gdzie ten Glik idzie?” uwierzyli, że Polak naprawdę potrafi…