Powiedzieć, że ludzi niezainteresowanych polityką nie rozumiem, to jak powiedzieć nic; powiedzieć, że niełatwo przekonać ich do śledzenia polityki, to jak powiedzieć jeszcze bardziej nic. Powiedzieć, że po niejednej próbie przekonania do polityki wciąż widzę przekonywania sens, to już z kolei jak, mówiąc nowomową, powiedzieć nieprawdę; skłamać czyli, mówiąc staromową. A dlatego przekonać do polityki niełatwo, bo według zapewnień nieprzekonanych polityka ich od siebie odpycha, obrzydza, odraża i zraża; z każdą chwilą przekonywania do polityki obrzydza, odraża i zraża nieprzekonanych polityka coraz bardziej. Nie wiem jak z Państwa doświadczeń, ale z mojego wszelkie próby namowy do polityki i może nawet do tak kontrowersyjnego pomysłu jak wzięcie po uprzednim polityką się zainteresowaniu udziału w wyborach kończą się zawsze fiaskiem i frustracją, niekiedy też zrezygnowaniem i poczuciem jeszcze większego ludzi niepolitycznych niezrozumienia. I zmartwieniem, że swoimi argumentami nieprzekonani do polityki prędzej zniechęcą do mnie do niej niż ja zachęcę ich.
Prawdopodobieństwo zniechęcenia mnie do polityki oceniam jednak jako niskie. Tym niemniej jest nierówność między nami, polityką zainteresowanymi i nimi, polityką niezainteresowanymi. Oni polityki nie śledzą i zaryzykuję tezę, że nic ich do śledzenia nie zachęci; my politykę śledzimy, więc skoro zachęceni już jesteśmy, to nas też nic do niej nie zachęci. Może jedynie coś zniechęcić. Jasne, sytuacja nie jest zero-jedynkowa, że albo się interesujesz albo nie, zawsze możemy zainteresować się bardziej; dla potrzeby chwili traktując jednak sytuację zero-jedynkowo przyjmijmy, że polityką zainteresować już bardziej się nie możemy, bo albo się interesujemy albo nie. W takim układzie, mając na względzie, że powodów do zniechęcania się polityką mamy co i rusz dostarczanych bezlik, to ludzie niepolityczni są na wygranej pozycji, bo to oni prędzej przeciągną nas na swoją stronę. Prędzej, bo skoro polityki nie śledzą, nie dostrzegają powodów, dla których warto zacząć ją śledzić, tym bardziej że, trzeba oddać im sprawiedliwość, więcej jest powodów do zniechęcania się niż zachęcania.
Wyobraźmy sobie jednak, że wbrew mojej tezie z poprzedniego akapitu człowieka całe kilkudziesięcioletnie życie polityką niezainteresowanego coś nagle do zainteresowania się zachęca; szybciej by się odinteresował niż zainteresował bardziej. Powody? Te same, dla których ludzie niepolityczni polityki nie śledzą i które jednym tchem wymieniliby obudzeni w środku nocy: kumoterstwo, kolesiostwo, korupcja, konformizm, kłótliwość, kłamliwość, kasa. Hmm, same słowa na ka w sumie. Aż by się chciało nazwisko jednego bardzo konkretnego polityka do listy powodów od polityki odpychających dopisać. Powiedzieć, że bardzo konkretny polityk z nazwiskiem na ka do polityki nie zachęca, to znów jak powiedzieć nic. Jak przystało na zdeklarowanego antypisowca uważam, że pogonienie polityka na ka powinno oznaczać skreślenie z listy powodów do nieinteresowania się polityką wszystkich słów na ka; osoby przywiązane do listy powodów ze słowami na ka, mając na niej nierzadko nazwisko tego bardzo konkretnego polityka, mają też niestety nazwisko polityka na te, jak i nazwiska na jot, e, be, a, ć, pe, i, es i wszystkie pozostałe litery alfabetu. Tak, igrek też, Yeti to powód do nieinteresowania się polityką niegorszy od innych. Jedno bowiem trzeba ludziom niepolitycznym oddać: w powodach do nieinteresowania się polityką są niezwykle pluralistyczni, w ogóle powodów tych nie hierarchizują, żadnych nie wyróżniają, żadnych względem innych nie faworyzują, każdy powód nieinteresowania się polityką jest nie tylko wystarczająco dobry, ale tak samo dobry.
Mając na uwadze, że każdy powód do zniechęcania się do polityki jest wystarczająco dobry i tak samo dobry, powodem takim dla ludzi niepolitycznych byłby polityk z nazwiskiem na gie. – Zostałem bezczelnie wydymany – powiedział przed kamerami łódzkiej TV TOYA Marcin Gołaszewski, przewodniczący miejscowej Nowoczesnej. Co spowodowało te słowa Gołaszewskiego, zapytaliby polityką się nieinteresujący. Według Gołaszewskiego miał w Łodzi startować do Sejmu z miejsca biorącego; Gołaszewskiemu w Koalicji Obywatelskiej dano natomiast miejsce siódme, już niebiorące. Poczuł się Gołaszewski tym faktem, jak sami Państwo słyszą, wydymany. I to nie że tak zwyczajnie. Nie, bezczelnie. Do tego stopnia poczuł się Gołaszewski wydymany nie inaczej niż bezczelnie, że uznał Gołaszewski, że w obliczu tego bezczelnego wydymania można pozwolić sobie na odpięcie wrotek, i to odpięcie tak raptowne, by publicznie o byciu bezczelnie wydymanym powiedzieć.
Efekt raptownego odpięcia wrotek odczuł Gołaszewski dotkliwiej niż będąc bezczelnie wydymanym niebiorącym siódmym miejscem na liście wyborczej KO do Sejmu. W KO uznano bowiem, że skoro siódme niebiorące miejsce tak bezczelnie Gołaszewskiego wydymało, to należy tego siódmego niebiorącego miejsca go pozbawić. Jak i miejsca na liście jakiegokolwiek. Jeden Gołaszewski raczy wiedzieć, czy inne miejsce nie wydymałoby go bezczelniej. Poszła zatem Platforma i koalicjanci po rozum do głowy, by w ramach kary za publiczne żale o bycie bezczelnie wydymanym niebiorącym miejscem nie przenosić Gołaszewskiego na inną listę jak księdza do innej parafii, ani by go nie degradować na liście na miejsce jeszcze bardziej niebiorące. Mógłby bowiem Gołaszewski innym, jeszcze bardziej niebiorącym miejscem, poczuć się bezczelniej wydymanym, i co wtedy? Znosić odpinanie wrotek raptowniejsze i bardziej rzucający się w oczy publiczny ekshibicjonizm?
Z drugiej strony wątpię, by ludzie układający w Łodzi listy mieli pewność, co bardziej Gołaszewskiego uspokoi, a co bardziej rozjuszy. Może gdyby zdegradowano go na miejsce, dajmy na to, siedemnaste, odebrałby je jako dymanie bezczelniejsze niż skreślenie z listy, bo sprawa byłaby tym bardziej przegrana, jako że miejsce bardziej niebiorące, a poświęcić się i kampanię w przegranej sprawie robić trzeba by było. A zaryzykujmy, Wiesiek, co, może go skreślmy po prostu, nie będzie musiał robić kampanii wyborczej z niebiorącego miejsca, może chociaż to doceni i dostrzeże, że to jedyne wyjście z twarzą, a nie kolejne bezczelne dymanie, wyobrażam sobie kuluarową rozmowę o łódzkiej liście KO.
Ryzyko się opłaciło, skreślenia z listy Gołaszewski jako bezczelniejszego dymania nie odebrał. Napisał na fejsie tak: „Polska jest najważniejsza, Łódź jest w moim sercu. Z mediów otrzymałem informację o wykreśleniu mnie z list KO w Łodzi. To trudny moment. Zawsze byłem i będę z Mieszkańcami — także teraz zbieram podpisy na jednym z rynków Łodzi pod listami KO. Czas emocji minął. Teraz jest czas walki o Polskę. Nie liczą się prywatne ambicje, honor i duma — liczy się Polska i Łódź — moja ukochana Łódź. Października 15 pogonimy Kaczyńskiego. W tym trudnym dla mnie momencie jestem silny siłą Mieszkańców, Łodzian i Polaków. Bądźmy razem. Już wiem, czym jest polityka…”. Przekonanie, że wiedzą, czym jest polityka, mają też ludzie, którzy na wybory nie chodzą. Powiedzieć, że Pańskie publiczne mówienie o bezczelnym wydymaniu, bo nie otrzymał Pan miejsca biorącego, zachęcą kogokolwiek do zainteresowania się polityką i pójścia na wybory, to już w ogóle jak powiedzieć nic przez wielkie en. Zostałem bezczelnie wydymany, powiedział przed skreśleniem z listy Gołaszewski. Nie liczą się prywatne ambicje, powiedział po skreśleniu Gołaszewski. Nie wiem jak Państwo, ale jako osoba polityką zainteresowany czuję się przekonany. I do słów Gołaszewskiego, i do polityki bardziej.