Parafrazując klasyka, prowokowanie prawaka to nie tylko obowiązek, ale i przyjemność; z założenia, że prowokowanie prawaka to… etc. wychodzi wielu dziennikarzy, publicystów, komentatorów i intelektualistów po stronie nieprawackiej, kierując się myślą tą niczym najwyższej jakości maksymą dotykającą egzystencjalnych fundamentów. Bez bicia przyznam się Państwu, że i ja, podobnie jak wielu dziennikarzy, publicystów, komentatorów i intelektualistów po stronie nieprawackiej, wychodzę czasami z założenia, że prowokowanie prawaka to… etc. Ba, bywa i tak, że w relacjach z prawakami prowokowanie ich, i to w liczbie mnogiej niż pojedynczej raczej tak naprawdę, staje się moim modus operandi.
Czasami jednak prowokować prawaków łatwo nie jest. Cienka bywa granica między prowokacją zabawną, słuszną i mającą pewne podstawy a prowokacją przesadzoną. Cały myk polega na wyczuciu, gdzie się ta granica znajduje, wyczuciu tak, by prowokowanie prawaków nie było sztuką dla sztuki, prowokacją dla prowokacji. Radość z prowokacji można mieć zawsze, dobrze jest też mieć tej prowokacji powody, dostrzegać jej sens, wypełniając tym samym obowiązek, a nie tylko aplikować sobie przyjemność.
Że prowokowanie prawaków to obowiązek, za bardzo chyba wziął sobie do serca Sławek Sierakowski (piszę Sławek, a nie Sławomir wcale nie dlatego, że imię Sławomir źle, czyli diskopolowo mi się kojarzy, a dlatego, że Sławka znam i jesteśmy na ty). Mam wrażenie, że z tym prowokowaniem za bardzo wziętym sobie do serca przyznadzą mi Państwo rację już po samym tytule tekstu Sławka, który brzmiał: „«To była czystka etniczna, nie ludobójstwo». Sierakowski o Wołyniu [KOMENTARZ]”. Stare jak świat powiedzenie mówi, że jak się za bardzo starasz, to nie wychodzi. Najwyraźniej za bardzo się Sławek na potrzebie dokonania względem prawaków prowokacji zafiksował; chęć bycia sumiennym i co do joty obowiązkowym okradła najwyraźniej Sławka z rzeczywistego oglądu sytuacji, tak że mamy sztukę dla sztuki.
Sztuką dla sztuki jest bowiem spór o sposób nazwania zdarzeń, co do przebiegu których raczej jesteśmy zgodni – i ja z Sierakowskim, i zapewne Państwo z Sierakowskim nawet jeśli są Państwo prawakami, to co do istoty sporu będą Państwo zgodni, bo ani ja, ani nieprawaccy czytelnicy tak mnie, jak i Sierakowskiego i, co najważniejsze, sam Sierakowski – my wszyscy nie negujemy faktu, że na Wołyniu miała miejsce zbrodnia. Ale dobra, zajrzyjmy tekstowi w bebechy. Sierakowski pisze tak: „Wśród polskich badaczy toczył się spór o to, jak zakwalifikować liczne i brutalne mordy na ludności cywilnej na Wołyniu”. Spostrzeżenie o toczącym się sporze, na którym opiera Sierakowski swoją tezę, że Wołyń to nie ludobójstwo, a czystka etniczna, wzmocnił wymienieniem korowodu nazwisk i przyozdabiających je tytułów naukowych na swojej tezy poparcie. I tak oto pojawiają się wszyscy święci: „najważniejszy na świecie historyk zajmujący się Wschodnią Europą Timothy Snyder” i „jeden z najlepszych polskich socjologów Lech Nijakowski” – obaj mówiący, że żadnego ludobójstwa nie było, tylko czystka etniczna, oraz „jeden z najlepszych polskich historyków zajmujących się Ukrainą Grzegorz Motyka” (muszą Państwo przyznać, że długie te tytuły chłopaki mają jakieś, weź to człowieku zapamiętaj), który „próbując wyminąć spór” niuansuje już bardziej, mówiąc o ludobójczych czystkach etnicznych. Dla przeciwwagi i udowodnienia, że istnieje, jak się dziś pięknie po akademickowemu mówi, spór w doktrynie, wymienia Sierakowski Ewę i Władysława Siemaszków, którzy są „najbardziej radykalni i niekryjący niechęci do Ukraińców”. Bo posługują się pojęciem ludobójstwa. Ja też, Sławku, wcześniej nie zastanawiając się zbytnio nad klasyfikacją czynu, co do którego jest spór w doktrynie, byłbym skłonny zaklasyfikować czyn ten jako ludobójstwo. Teraz zresztą też. Mam nadzieję, że określenie rzezi wołyńskiej jako ludobójstwa, a nie czystki etnicznej, nie spełnia wszelkich niezbędnych kryteriów bycia radykalnym i niechętnym wobec Ukraińców, bo jeśli tak, to i tu byś z klasyfikacją przestrzelił.
Sierakowski, jak się okazuje, był na tyle nieudolny w próbie sprowokowania prawaków, że sprowokował i swoich, co sam zauważył na swoim fejsie, pisząc że jego tekst „wkurwił wielu, ale taka prawda”. Maciej Gdula na przykład tłitnął tak: „To, że Ukraińcy nie chcieli zniszczyć wszystkich Polaków a tylko „oczyścić” Ukrainę, ma w tym wypadku mniejsze znaczenie niż to, że Polacy byli zabijani na dużą skalę dlatego, że byli Polakami, czyli spełnia to kryteria ludobójstwa”; Anna-Maria Żukowska stwierdziła, że „czystki etniczne to właśnie ludobójstwo”, załączając fragment konwencji ONZ, z której wynika, że czystki etniczne to ludobójstwo. Historyk Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego, napisał, że „czystka etniczna nie wyklucza ludobójstwa, bo termin ten jest opisem faktycznym zbrodni, a nie kwalifikacją prawną”. Przed lekturą tych tłitów byłem skłonny uznać, że uprawia Sierakowski klasyczną logomachię, której słownikowa definicja brzmi: „jałowy spór o słowa zamiast o istotę problemu”, i że w związku z tym spór w doktrynie można zbyć stwierdzeniem, że zwał jak zwał. Po lekturze tych tłitów widzę, że to nawet nie logomachia i że nawet nie zwał jak zwał.
Gdzieś pośrodku tekstu przemycił Sierakowski przemyślenie, że „w gruncie rzeczy ten spór pojęciowy powinien być nam obojętny”. Bo jest. „Ale jest odwrotnie”. Nie, nie jest. Znaczenie tego nawet nie do końca logomachijnego jak się okazuje sporu w doktrynie i mój stosunek do niego najlepiej chyba oddam cytatem z Jerzego Urbana, który znajdą Państwo na jutubie. Studio Polsatu. Dwóch gości, Urban i poważny pan w garniturze obok. Prowadząca: „Generał Jaruzelski powinien spocząć w Alei Zasłużonych na Powązkach i mieć państwowy pogrzeb z wojskowymi honorami? Bo politycy już się na ten temat kłócą”. „A ja mam to w dupie” – wypalił znienacka Urban przy akompaniamencie świstu poważnego pana w garniturze obok, który od razu się zapowietrzył i zrobił czerwony jak burak. Więc tak, ten spór w doktrynie mam w dupie.
À propos Urbana – w 2009 roku o Sierakowskim powiedział tak: „wydaje mi się poza tym taki jak starzy socjaliści z początku XX w., którzy zamierzali zmieniać świat, kłócąc się w kawiarniach o słowa, pojęcia, tezy. To jałowe”. Cóż, logomachia wczoraj, logomachia dzisiaj, logomachia bogiem, logomachia nałogiem.
PS Ze Sławkiem od kilku tygodni umawiamy się na wywiad i jakoś nie możemy się umówić. Jeśli będziesz to Sławku czytał, to mam nadzieję, że mój krytyczny stosunek do Twojego tekstu nie zniechęci Cię do udzielenia mi wywiadu. Jestem jednak spokojny, że nie zniechęci, bo sam często wspominasz, że w swojej młodości (nie żebyś był stary) mocowałeś się z Michnikiem, któremu imponowało, że nie miałeś żadnych świętości. Żeby nie było: nie robię z Ciebie drugiego Michnika, a ze mnie drugiego Sierakowskiego. Sam jednak mówiłeś, żebym był bezczelny. To jestem.