Krajobraz po burzy – co tam u Grosika?

„Yes! Kamil Grosicki spełnił marzenia. Zagra w Anglii. Kupiło go Burnley” – taką oto okładkę zaserwował nam Przegląd Sportowy dzień po zamknięciu okna transferowego. Szkoda tylko, że miała niewiele wspólnego z rzeczywistością. Nie chcę się jednak nad najlepszą sportową gazetą w kraju pastwić. Okej, popełnili błąd, można było to inaczej rozegrać. Jak to się mówi – Polak mądry po szkodzie. To sformułowanie idealnie pasuje też do zawirowań związanych z transferem Polaka, do którego – jak zapewne wszyscy wiedzą – nie doszło.

W tej skomplikowanej historii wszystko rozbiło się w zasadzie o – a jakże – pieniądze. I czas. Jak się okazuje, powiedzenie „program nie jest z gumy”, odnoszące się oczywiście do telewizyjnych realiów, można śmiało przełożyć na świat piłki nożnej. Zamieniając jedynie słowo „program” na zwrot „okienko transferowe”. To okienko zostało z hukiem zatrzaśnięte przed Kamilem. „Grosik” nie spełni swojego największego marzenia. Przynajmniej jeszcze nie teraz…

Niejasna sytuacja

Chcące pozyskać Grosickiego Burnley, czasu nie miało ani trochę. Trzeba było szybko działać, albo pozyskanie nowego skrzydłowego, który miał polepszyć ofensywną grę zespołu (bo przecież o nią wołała i nadal woła pomsta do nieba), nie miałoby miejsca. W przeciwieństwie do braku czasu (zastanawia mnie też, kto normalny chce kupić gościa, który ma być ważnym ogniwem drużyny, na kilkanaście, albo nawet – o zgrozo – kilka godzin przed zamknięciem okienka), Anglicy pod dostatkiem mieli pieniądzy. A ostatecznie to one zadecydowały (i chciwość każdej ze stron) o tym, że historia nie skończyła się happy endem.

Może spróbujmy – w miarę obiektywnie i rzetelnie – krok po kroku przedstawić tę całą aferę. Najpierw do Stade Rennes spłynęła oferta z Burnley. Burnley – nomen omen – napalali się i bili na alarm w poszukiwaniu dobrego skrzydłowego, który wniósłby jakość do zespołu Seana Dyche’a. Pieniądze proponowane przez „The Clarets” nie satysfakcjonowały Francuzów. Decydenci klubu z Bretanii zarządali w związku z tym wyższej sumy. Włodarze Burnley dali tyle, ile pracodawca Grosickiego żądał. I teraz zaczynamy wyższą szkołę jazdy…

Do gry wkraczają agenci reprezentanta Polski w sprawie kontraktu indywidualnego. Menedżerom nie spodobały się pierwotne cyferki proponowane Grosickiemu. Negocjują lepsze, na które Polak przystaje. Kiedy był już po testach medycznych (a one w 99% przypadków oznaczają klepnięcie transferu) i przyszło do zawarcia umowy, okazało się, że… cyferki się nie zgadzają. Generalnie nie wiadomo o co chodzi. Rozgardiasz. Nic więcej. W końcu zakończyło się tak, że każdy się wkurzył, obraził i ostatecznie wycofał. Z transferu Polaka wyszły nici…

Wyliczeni bogacze

Tę całą sytuację można opisać jednym zdaniem – śmiech przez łzy. Z jednej strony szkoda mi Kamila, a z drugiej nie jestem w stanie pojąć wyrachowania, wyliczenia obu klubów, dla których honor i dane słowo nie mają znaczenia. Bo kasa jest tylko pretekstem. Ogólnie rzecz biorąc to trochę tak, jakby wejść do warzywniaka i kłócić się ze sprzedawcą o zniżkę dziesięciu groszy za główkę kapusty. Na marginesie mówiąc – jest to wręcz żenujące, i – w przeciwieństwie do samego warzywa – niesmaczne. Przecież różnica dziesięciu groszy – w tę stronę albo w drugą – nie zrobi kupującemu ani sprzedającemu różnicy. Tak samo jest tutaj.

Wzorem jest Leicester, kupując tę najdroższą Kapustkę w Polsce, nie targowało się ze sprzedawcą. Cracovia powiedziała: „9 milionów euro”. „Lisy” nie okazały się chytre i bez wahania zapłaciły te pieniądze, który były – nawet pomimo zdobytego mistrzostwa – wcale niemałe. Boli mnie to jako Polaka, bo chciałbym widzieć polskich zawodników na boisku, a nie na trybunach, a z drugiej strony boli mnie to jako kibica to, że klub płaci dziewięć milionów, a zawodnik gra w rezerwach, czyli nie gra w ogóle.

Przykre czasy pieniądza i komercji

Premier League to istna maszyna do zarabiania pieniędzy. W klubach zielonego jest więcej niż w lasach. Ta pędząca i niezatrzymująca się machina, którą śmiało można nazwać perpetuum mobile, kosi kasę wszędzie, gdzie to tylko możliwe – drogie wejściówki bądź karnety oraz takie rzeczy jak: klubowe koszulki, piłki, piórniki, koce, pościele, kredki, czy szczoteczki do zębów. Bo przecież jak można czyścić swoje zęby czymś, co nie ma herbu ani barw ukochanego klubu?

No i oczywiście prawa do transmisji meczów na całym globie. Wiele osób związanych z futbolem obwieszczyło nadejście katastrofy, mówiąc, że to wszystko zmierza w złym kierunku i w końcu rąbnie w cholerę. Ja natomiast spieszę z wyjaśnieniem, że nic nie ma prawa rąbnąć w cholerę. Ten deal telewizyjny dodatkowo ugruntował pozycję angielskich klubów. Dzisiaj, spadając z ligi, dostajesz horrendalną sumę w wysokości stu milionów. Między innymi dzięki takim zastrzykom, kluby z roku na rok mają coraz większe pieniądze i nic ich nie powstrzyma przed powiększaniem budżetów. Dzisiaj średniaka zaplecza angielskiej ekstraklasy moglibyśmy określić mianem krezusa i potentata, gdyby zamiast na wyspach, występował nad Wisłą.

Sytuacja finansowa najbiedniejszych i najgorzej prosperujących przedsiębiorstw, a do takiego właśnie zalicza się Burnley (czy nam się to podoba czy nie, kluby takowymi są, bo na koniec dnia najważniejsze w końcu jest, ile mamy w kasie), w Anglii jest bardzo stabilna i równa. Zatem dwa miliony różnicy to żadna różnica. Burnley się tylko ośmieszyło, nie przystając na wymagania zarówno piłkarza, jak i jego dotychczasowego pracodawcy, który – jak już przy ośmieszaniu się jesteśmy – również nie zachował twarzy.

Jak to się zakończy?

Kamil Grosicki pozostanie piłkarzem Rennes przez co najmniej cztery najbliższe miesiące. Musi poczekać na następne okno transferowe, w którym najprawdopodobniej odejdzie. Trudno jest mi sobie wyobrazić „Grosika” grającego w barwach Rennes jak gdyby nigdy nic. Tę tezę dobitnie potwierdzają słowa byłego piłkarza Jagiellonii Białystok: Zawiodłem się na kilku osobach. Nie wiem, jak podam im rękę. Gdybyśmy funkcjonowali w innym świecie, to moja noga by tam nie postała. Zrobiłbym wszystko, żeby znaleźć się w innym klubie, zmienić otoczenie. Życie pokazuje, że nie warto ufać słowom, a trzeba mieć wszystko zabezpieczone na papierze.

Te słowa notowań Polaka w zespole z całą pewnością nie poprawiły. Po powrocie do zdrowia, trafił do rezerw. Będąc szczerym, taką sytuację przewidywałem. Zanim jednak zabrałem się za dokończenie tego tekstu, Polak powrócił do pierwszej drużyny, zdobywając gola i zaliczając asystę.

Przed Kamilem niezwykle trudne miesiące. W najbliższym czasie będzie musiał bardzo się starać, by wskoczyć do podstawowego składu Rennes. Tylko regularna i dobra gra może zagwarantować mu spełnienie marzeń – zagranie w lidze angielskiej. Ale może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W Burnley w istocie się pali i za chwilę może tam już nie być Premier League. A chyba nie o to „Grosikowi” chodzi, czyż nie?

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *