W Onecie czytam o nowym pomyśle ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Dotyczy on zwiększenia liczebności polskiej armii niemal dwukrotnie, z 172,5 tysiąca żołnierzy do 300 tysięcy, co sprawiłoby, że polska armia byłaby najsilniejsza w Europie. W Onecie czytam również, w jaki sposób minister Błaszczak chce zrealizować swój ambitny plan na 300-tysięczną armię. „Kucharki, księgowe i kadrowe idą w kamasze” – głosi tytuł artykułu Edyty Żemły. A w treści, że „kilka tygodni temu z kucharkami spotkał się dowódca jednostki i złożył im propozycję nie do odrzucenia: albo założą mundur, albo tracą pracę”.
Gdybym był obrońcą pisowców, stwierdziłbym, że z pisowskim ultimatum „albo noszenie munduru przy garach, albo sory batory, ale z armii wypadówa”, wiąże się przynajmniej gratyfikacja w razie przystania na typowo pisowski szantaż. Marchewką dla 45 tysięcy pracowników cywilnych wojska, by przestać być pracownikami cywilnymi, a stać się wojskowymi pełną gębą (czytaj: pozostaniem pracownikami cywilnymi, ale ubranymi w mundur niczym uczniowie w giertychowych mundurkach szkolnych), jest nic innego jak podwyżka. Gdybym był obrońcą pisowców, stwierdziłbym także, że przynajmniej coś dobrego robią, ustanawiając bardziej odpowiednie proporcje płacowe pomiędzy, jak pisze Żemła, szeregowymi po gimnazjum dostającymi 4 tys. 960 złotych brutto a wykwalifikowanymi pracownikami z wyższym wykształceniem zarabiającymi do tej pory 3,5 tys.
Wyobrażam sobie, że mogą Państwo nie dowierzać, że z tymi podwyżkami to tak prosto jest, na zasadzie zmień kredyt weź pracę. Ale jak to, wskakują kucharki i księgowe w morowe ciuszki, i ot tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tylko z powodu odpowiedniego mundurka, na konta bankowe kucharek i księgowych spływać będzie tysiak więcej? Skoro przyodziewać mają się odtąd pracownicy cywilni wojska w mundury, to czy aby nie powinni oni przyjąć munduru wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza? Czyli z podwyżką z jednej strony, owszem, ale i z dodatkowymi obowiązkami z drugiej? „Kucharki obawiały się, iż godząc się na takie rozwiązanie i tak nie utrzymają pracy, ponieważ nie zaliczą testów ze sprawności fizycznej, jakich wymaga wojsko od kandydatów na żołnierzy”, pisze Żemła. „Kiedy niektóre z pań mówią, że one nie zdadzą wuefu, słyszą odpowiedzi, że wuef nie będzie żadnym kryterium, chodzi o to, żeby założyć mundur”, odpowiada na tę obawę generał Mirosław Różański.
Jeśli mieli Państwo te same wątpliwości co pracujące dla wojska kucharki, widzą Państwo, że w Państwa rozumowaniu była jedna luka – myśleli Państwo logicznie. Logiczne zdaje się bowiem założenie, że skoro z kucharek chcemy zrobić wojskowe, to muszą one spełnić określone wymogi, by tymi wojskowymi zostać. Jednak nie w państwie PiS. Państwo PiS jest bowiem z logiką na bakier. Nie tylko z logiką zresztą. Stara prawda mówi, że liczy się jakość, a nie ilość. Stara prawda pisowska mówi z kolei, że liczy się ilość, a nie jakość.
Ale jak to, już na podstawie jednego przykładu uznaje pan, że PiS kieruje się zasadą ilość, a nie jakość?; umiem sobie wyobrazić, że co ostrożniejsi z Państwa mogliby mi zarzucić. Dowodów na kierowanie się przez PiS zasadą ilość, a nie jakość mamy jednak bez liku. By nie przesadzić z długością felietonu, pozwolą Państwo, że ograniczę się do dwóch.
Gdy minister Błaszczak szefował jeszcze MSWiA, odpowiadał za realizację pisowskiej obietnicy wyborczej dotyczącej przywrócenia zamkniętych w trakcie rządów PO-PSL powiatowych komisariatów policji. „Przez ostatnie sześć lat udało się ich odtworzyć 150. Przeważnie można w nich spotkać policjanta tylko przez cztery godziny w tygodniu” – pisała w lipcu zeszłego roku Dominika Długosz dla Newsweeka. Na każdy z odtworzonych komisariatów przypada około pięcioro funkcjonariuszy. Pytani przez Długosz mieszkańcy mówią, że w razie potrzeby i tak dzwonią na 112. Policjantów zatem brak, przynajmniej mamy komisariaty. A że puste, to szczegół.
W październiku na łamach Polityki ukazał się tekst Agnieszki Sowy „Felczer plus” o nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym. Umożliwiła ona utworzenie kierunków lekarskich na uczelniach niemedycznych, a nawet w wyższych szkołach zawodowych przemianowywanych na akademie nauk stosowanych. Mimo negatywnego zaopiniowania przez Państwową Komisję Akredytacyjną wielu z nowo utworzonych kierunków lekarskich ze względu na brak kadry naukowej lub bazy klinicznej, kierunki lekarskie na tych uczelniach i tak funkcjonują. Ministerstwo Zdrowia od lat zwiększa również limity na studia medyczne, które w kończącym się roku akademickim zaczęło 10 tysięcy osób, czyli dwa razy więcej niż pięć lat temu. „W 2026 r. na pierwszym roku ma już być ponad 14 tys. studentów medycyny”, pisze Sowa.
Dla ministra Niedzielskiego rekordowa liczba studentów medycyny to w żadnym wypadku nie masowa produkcja lekarzy. „Rekordowa liczba studentów medycyny to suma wysiłków rektorów wraz z uczelniami oraz polityki prowadzonej przez rząd Zjednoczonej Prawicy” – tłitował Niedzielski. Tak jak dla Błaszczaka, w związku z otwieranymi pustymi komisariatami ważne jest, aby „obywatele mieli poczucie bezpieczeństwa. Nie będziemy oszczędzać na bezpieczeństwie Polaków”. Mówił Błaszczak jako szef MSWiA. Jako szef MON powtarza często, że bezpieczeństwo nie ma ceny. Można wiele o Błaszczaku powiedzieć, ale jak widać nie to, że nie jest konsekwentny.
To właśnie wizja państwa według PiS. Otwórzmy komisariaty policji. Policjanci? A co my się tym będziemy przejmować, znajdą się albo i nie. Ważne, żeby zapewnić Polakom poczucie bezpieczeństwa, niekoniecznie bezpieczeństwo samo w sobie. W Polsce brakuje lekarzy, znacząca część wyjechała lub ma zamiar wyjechać na Zachód. Może zwiększyć poziom zarobków lekarzy i zreformować znacząco system służby zdrowia, tak by lekarze nie musieli harować jak woły na raz publicznie i prywatnie? A komu to potrzebne, stwórzmy więcej kierunków lekarskich i miejsc na studia medyczne, kto by się przejmował poziomem lekarzy. Ważne, żeby odróżniał skalpel od słuchawek, a jakoś to z górki pójdzie, z resztą spraw taki niedouczony lekarz sobie na pewno poradzi. Wojna za naszą granicą? O cholibka, należałoby się jakoś przygotować, tak w razie czego. To co, kucharki przebierzemy za żołnierzy? Ważne żeby było ich dużo, coby potencjalny wróg poszczał się w gacie jak zobaczy te wielgachne liczby. 300 tysięcy, to jest to, a nie jakieś tam szkolenie zawodowych żołnierzy na kiju. I elo, pora na CSa.
PS Chciałbym się Państwu przyznać, że nie wziąłem pod uwagę jednej możliwości. Co jeśli za tymi mundurami wynoszącymi kucharki do rangi żołnierzy kryje się nieznany opinii publicznej plan Błaszczaka na ewentualną wojnę? Co jeśli to jest jakiś rodzaj broni specjalnej? Co jeśli mundury polskiej armii zostaną albo już zostały wyposażone w najnowszą technologię przypominającą magię z Harry’ego Pottera? Że tak jak peleryna-niewidka, która sprawiała, że noszący ją stawał się niewidoczny, tak mundury polskiej armii sprawią, że polscy żołnierze i polskie kucharki staną się niewidoczni dla wroga na froncie?