Czy nie szkodzi pan aby sprawie, w którą pan wierzy? – to pytanie, które często widuję na Twitterze. Pada ono wtedy, gdy zdaniem części tłiterowiczów komentator życia politycznego Iksiński przesadził, poszedł za grubo i za ostro, przekroczył granice dobrego smaku. Czy nie pomyślał pan, że takimi tłitami może pan zniechęcić potencjalnych wyborców do zagłosowania na partię, której zwycięstwa pan sobie życzy? – pytają wówczas przejęci tłiterowicze. Część nie pyta, część stwierdza: i właśnie przez takie ekstremalne osądy jak pańskie pańska ulubiona partia nigdy już nie wróci do władzy! – grzmią zaangażowani tłiterowicze, a satysfakcja niektórych od zatroskania innych jest nieodróżnialna.
Takim zaangażowanym tłiterowiczem był ostatnio Tomasz Smokowski, z tą drobną adnotacją, że nieodpowiedzialnego komentatora Igrekowskiego, który swoją nieodpowiedzialnością ściąga na swoich zagładę, przemaglowywał w studiu Kanału Sportowego. – Czy dzisiaj czujesz się bardziej politykiem, lobbystą czy dziennikarzem? – zagaił Smokowski, by po usłyszeniu od Tomasza Lisa, który był tym nieodpowiedzialnym Igrekowskim, niepożądanej odpowiedzi, porzucić pytania na rzecz stwierdzeń. – A ja uważam, że jesteś dzisiaj bardziej politykiem niż kimkolwiek innym, może najdalej ci do dziennikarstwa.
Na dowód swojej tezy zacytował Smokowski Lisowi jego tłita, napisanego krótko przed programem: „Dziś urodziny Hitlera, patrona tych co chcą Polski bez Żydów i gejów”. Następuje zwolnienie blokady i rozpoczynamy polowanie na komentatorską czarownicę. W ciągu następnych minut Smokowski Lisowi nie odpuszczał, usilnie starając się przemówić nieodpowiedzialnemu komentatorowi do rozsądku. Co chwila jedno po drugim padały Smokowskiego takie stwierdzenia: „Takimi słowami jeszcze bardziej odstręczasz od siebie ludzi, których być może chciałbyś przekonać”, „Ty trafisz do ludzi, którzy są ci przychylni, którzy wierzą w to co mówisz”, „Przekonanych przekonałeś, nieprzekonanych nie przekonasz”. Gdy spostrzegł Smokowski, że z tymi twierdzeniami wiele nie zwojuje i Lisa do swojej racji nie przekona, przeszedł do uporczywych i prowokacyjnych pytań: „Twoim zdaniem przysłużysz się swojej sprawie?”, „Czy to jest efektywne?”, „I uważasz, że wpisami o urodzinach Hitlera jesteś w stanie kogokolwiek z tych piętnastu procent przekonać?”.
Ciebie czyta tych piętnaście nieprzekonanych procent i myślą sobie: rany boskie, ten Lis zwariował – podsumował Smokowski swój wywód. Te piętnaście procent to oczywiście ci, którzy w sondażach deklarują swoje niezdecydowanie. Wątpię jednak, czy w gronie miliona obserwujących Tomasza Lisa na Twitterze jest jakiś znaczący odsetek tych, którzy wciąż się wahają, tak jak wątpliwe jest, by rzeczywiście byli tacy obywatele, którzy dziś się wahają czy głosować na PiS, czy na opozycję. Słusznie Lis w dyskusji ze Smokowskim to zauważył, konstatując, że stawką nadchodzących wyborów nie będzie przekonanie nieprzekonanych, a zmobilizowanie swoich.
Gdybym był Smokowskim, to Lisowi bym nie odpuścił i go docisnął. A co z tą jedną trzecią niegłosujących? – spytałbym. Dlaczego ich nie chcesz przekonać? Dlaczego ich odstręczasz? Czy aby na pewno zależy ci na zwycięstwie twoich? Czy aby na pewno przysłużysz się sprawie, nie zabiegając o nigdy niegłosujących? Czy aby na pewno nie mógłbyś chociaż nie wysyłać tej jednej trzeciej niegłosujących sygnału, że tu wariatkowo jest i że nie ma co na – no, nie ukrywajmy, drogi Tomku, o jaką partię chodzi – na Platformę głosować? Czy aby na pewno…? etc.
Tydzień temu pisałem, że niektórzy politycy opozycji demokratycznej zamieniają się w komentatorów życia politycznego, porzucając swoje obowiązki związane z byciem politykami na rzecz nowych, ciekawszych obowiązków publicystycznych. Jak widać, najwyraźniej na naszych oczach następuje zamiana ról, obrót o 180 stopni. Politycy komentatorami, komentatorzy politykami. I w sumie by się zgadzało. Ciągle bowiem słyszę od ludzi z podobno wtajemniczonych kręgów, że komentatorzy polityczni są bardziej zapalczywymi bojownikami słusznej sprawy niż politycy, którzy słuszną sprawę reprezentują. Przecież taki Wiesiek z Cześkiem w tefałenie przed kamerą się okładają, zakładają sobie oratorskie nelsony, a po wizycie u Moniki Olejnik klepią się po plecach, mówią tacy z wtajemniczonych kręgów. A ci komentatorzy jak lali się po pyskach, gdy Wiesiek z Cześkiem byli w studiu, tak leją się po tym, jak z tego studia wyjdą, a bitkę kończą dopiero gdy jeden z nich omdlewa od ciosów (metaforycznie rzecz ujmując oczywiście, aż tak źle z tymi komentatorami chyba nie jest, choć kto ich tam wie jak oni tacy zaangażowani w sprawę i fanatyczni są).
Dodatkowy argument osób, które Lisowi, Szubartowiczowi, Hołdysowi i innym piszą, że szkodzą sprawie, o którą walczą, i że to właśnie przez nich opozycja przegra znowu z PiS-em, jest taki, że jak zwykły człowiek na nich spojrzy, to od razu wiedzieć będzie, że przecież są reprezentatywni dla swojego środowiska. Hmm, dobrze wiedzieć. Od teraz już wiem, że tak jak pisowiec nie głosuje na PO i innych lewaków, bo tak naprawdę to nie Tusk czy Trzaskowski go wkurzają, tylko Lis z Szubartowiczem, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy, tak mnie nie Kaczyński, Morawiecki czy Ziobro wkurzają i to nie przez nich nie głosuję na PiS, a wkurzają mnie Ziemkiewicz, Wildstein i bracia Karnowscy, i to przez nich nie głosuję na PiS. Czego bowiem Tuskowi nie wypada powiedzieć, bo byłoby to za ostre, powie Lis, czego Kaczyńskiemu nie wypada powiedzieć, powie Ziemkiewicz. I jeśli zaczynają Państwo właśnie protestować, mówiąc, że niżej od polityków pisowskich być się nie da, wtem podaję Państwu pierwszy lepszy przykład z pisowsko-komentatorskiego brzegu: tłit Ziemkiewicza z jedenastego maja, podlinkowany artykuł o tytule „Polska znów najbardziej homofobicznym krajem w Unii Europejskiej”, komentarz Ziemkiewicza do artykułu: „Ja to uważam za powód do dumy”. Muszą Państwo przyznać, gdzie Rzym a gdzie Krym, gdzie Kaczyński a gdzie Ziemkiewicz. Byleby tylko pisowcy nie zagłosowali na PiS przez Ziemkiewicza tak jak na opozycję nie zagłosują demokraci przez Lisa.