Wspólna lista wzmacnia Konfederację, czyli o komentatorskiej funkcji polityków

Wybaczą mi Państwo zaczęcie z grubej rury kwantyfikacyjnej, ale jestem przekonany, że każdy dobry socjolog wie doskonale, że funkcje społeczne ciągle się zmieniają. Jedyną stałą w ich przypadku jest nieustanna zmiana. By przekonać nieprzekonanych, wystarczy wskazać na dżenderowy aspekt zmian funkcji społecznych i to, jakie funkcje pełniły kobiety, a jakie pełnili mężczyźni jeszcze przed rewolucją przemysłową, a jakie po rewolucji seksualnej lat 60. i 70. Zmiana funkcji społecznych nie ma jedynie charakteru dżenderowego – na tej samej zasadzie zmieniają się na przykład funkcje, które w społeczeństwie pełnią przedstawiciele różnych profesji.

By nie zanudzić Państwa na śmierć uczonymi wywodami o funkcjach społecznych, do głosu dopuszczę mojego profesora (jest to paradoksalne, ale tak jak ja jestem młodym-starym, tak mój profesor jest starym-młodym i często z naszej dwójki to on jest dalszy od akademickiego zmanierowania). Rozmowa z moim profesorem jak to rozmowa z moim profesorem, składa się z następujących po sobie dygresji. – Ostatnio byłem na poczcie, pierwszy raz od nie wiem kiedy – zaczął mój profesor. – I słuchaj Mateusz, to było dla mnie coś zdumiewającego. Z placówek pocztowych zrobiły się po prostu sklepy gdzie możesz dostać wszystko: świece, mydła, ręczniki, znicze, książki kulinarne, po prostu wszystko. To ja pytam się pani na poczcie, co się z wami stało? Gdzie się podział ten etos pocztowców? Bo po tym co tam widziałem, to chyba zniknął zupełnie, rozpłynął się w zalewie olejków i magnesów na lodówkę.

Wiadomo, że utyskiwanie na etos pocztowców jest trochę z cyklu a potem wszyscy wstali i odśpiewali rotę, ale nie sposób odmówić mojemu profesorowi racji. Pocztowiec to zaledwie jeden z wielu zawodów, którego funkcje bardzo się zmieniły. Nie inaczej jest z zawodem polityka, który wszędzie na świecie się zmieniał i zmienia się nadal. Gdybym chciał być wobec polityków złośliwy, napisałbym, że politycy są wyjątkami od reguły, że u nich nic się nie zmienia i że prezentują politycy raczej niezmienny i dosyć trwały zestaw funkcji, na czele z byciem kłamcami, złodziejami, karierowiczami, oportunistami etc., ale jako że byłoby to nie tylko złośliwe, ale i niesprawiedliwe, nieprawdziwe i zbyt upraszczające, a także januszowe, to tego nie napiszę.

O ile znacząca część polityków spełniała wyżej wymienione kryteria zarówno na początku dwudziestego wieku, jak i znacząca część spełnia dziś, o tyle trudno na tej podstawie przeforsowywać tezę, że politycy i pełnione przez nich funkcje się nie zmieniają. Zmieniają się, czego przykładem są politycy opozycji demokratycznej w Polsce. Nową funkcją, którą w trakcie ośmiu lat rządów pisowskich zaczęli polscy demokraci pełnić, jest funkcja komentatorska. Mogą Państwo oczywiście spytać: ale czy to coś złego? Skoro mamy do czynienia z walcem pisowskiej destrukcji, to co ma robić opozycja jak nie komentować i tę destrukcję opisywać? Jasne, gdyby tak Państwo powiedzieli, przyznałbym Państwu rację. Szkoda tylko, że często więcej pary u demokratów idzie w zabłyśnięcie fajowskim dowcipasem, zjadliwym komentarzem, ironiczną puentą, oratorskim popisem mającym uwypuklić absurd pisowskiej rzeczywistości czy emfatyczną orką pisowca niż zaprezentowaniem pomysłu na zaradzenie pisowskiemu walcowi destrukcji.

Ale dobra, pół biedy jeszcze, gdy komentatorskie analizy polityczne opozycjonistów dotyczą destrukcyjnych działań PiS-u. Pełna bieda jest już natomiast, gdy zamiast przedstawić własny pomysł na działanie, na przykład w konwencji co po PiS-ie albo co zrobić, by było po PiS-ie, demokraci i wtedy wchodzą w role ekspertów, analityków i komentatorów polskiej sceny politycznej. Zamiast przedstawić pomysł na wygranie w wyborach z PiS-em, wolą skupić się na szczegółowym omówieniu wszystkich za i przeciw każdej konfiguracji wyborczej.

Kilka felietonów temu pisałem o wymyślaniu przez opozycję problemów, które następnie dzielnie opozycja zażegnuje. Wspólna lista nie, bo… Bo nie pójdę na jednej liście z tym prawakiem/lewakiem, bo nie zdradzę moich ideałów, bo obiecałem mojemu tacie, że tego nie zrobię, bo Tusk mnie zje, bo to, bo tamto. Perłą w koronie argumentów antywspólnolistowych jest jednak ten o Konfederacji. Gdy polski demokrata nie znajduje racjonalnych argumentów przeciw wspólnej liście, w akcie desperacji rzuca się po argument, że wspólna lista wzmacnia Konfederację. Ostatnio słyszałem to od Krzysztofa Śmiszka w Onecie, ale gdy wyguglują Państwo frazę „wspólna lista wzmacnia Konfederację”, ujrzą Państwo więcej nazwisk polityków demokratycznych, którzy to zaklęcie wypowiedzieli, niż to zdanie liczy słów.

Pomijam już, że w polskiej polityce uwielbiamy być zakładnikami mniejszości, na przykład poprzez wygodne urządzanie się w kraju, którego antydemokratyczne władze zostały wybrane przez 17% obywateli, albo nie podejmując działań, by już w takim kraju nie żyć, a więc nie powołując do życia wspólnej listy i nie patrząc się na kilka procent wyborców Konfederacji jako tych, którzy uniemożliwią nam odsunięcie od władzy ekipy popieranej przez 17%. Ale nie, nie możemy się zjednoczyć, zwiększając tym samym szanse na pokonanie PiS-u, bo z 5% Konfederacji urośnie do 10.

Swoją drogą to zupełnie nie jest tak, że opozycja ma jakiś wpływ na swój wynik wyborczy. Przecież już dzieci w przedszkolu wiedzą, że gdyby opozycja się zjednoczyła, to wcale nie mogłaby zwiększyć swojego wyborczego rezultatu poprzez, hmm, no nie wiem, udaną kampanię wyborczą na przykład. Oczywiste jest, że gdyby powstała wspólna lista, to wyniki, jakie otrzymałaby w pierwszym sondażu byłyby niezmienialne i wiążące. Przecież to oczywiste, że mimo kilku miesięcy do wyborów słupki procentowe by nie drgnęły – przynajmniej do góry, bo w dół oczywiście by mogły, jako że wielu wyborców partii opozycyjnych nie poszłoby zagłosować na takiego dziwnego składaka. Ale oczywiście Konfederacji rosnąć może. Wspólnej liście nie, jej może tylko maleć.

Jesteśmy w takiej sytuacji: nie ma wspólnej listy, a sondaże dają Konfederacji kilkanaście procent. Konfederacja w sondażach na ogół jest obecnie trzecia, wyprzedzając trzy z czterech bloków opozycyjnych. Jasne, ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko przez kłótnię o wspólną listę między jej zwolennikami i przeciwnikami. A ja z kolei powiem, że nie dość, że polscy demokraci zamiast zajmować się uprawianiem polityki zajmują się uprawianiem publicystyki szkodzącej działaniom politycznym, to jeszcze publicystykę po prostu słabą. Jeśli politykom demokratycznym tak bardzo zależy na roli komentatorów, to mogliby się poprawić jeśli chodzi o zdolności predykcji wydarzeń politycznych. Konfederacji miało rosnąć przy wspólnej liście, a nie bez niej. No chyba że politykokomentatorzy mieli na myśli, że Konfederacji będzie rosło tak czy siak, tylko bardziej gdy będzie wspólna lista. Gdyby tak miało być, to rzeczywiście tej wspólnej listy strach się bać. Ile wówczas Konfederacja by miała, między 15 a 20? Jeśli tak ma być, to chyba bardziej przemawia do mnie poczta z dewocjami i pismami śp. św. Jana Pawła II.

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *