Żeby zjednoczona opozycja była podzielona

Stare jak świat przysłowie mówi, że niemożliwe nie istnieje. Pierwszy lepszy kołcz stanąłby na głowie, by udowodnić Państwu, że tak jest, że mogą być Państwo kim tylko zechcą, że wszelkie trudności da się przezwyciężyć, że skaj ys de limit itepe itede. Z jednej strony tak ogólnych założeń, co jest możliwe, a co nie, nie da się poznawczo odrzucić; z drugiej jednak nie sposób stwierdzić, że tego typu kołczingowe mądrości są sprawdzalne. Ale okej, ze względu na potrzebę chwili przyjmijmy, że niemożliwe nie istnieje.

Trudno mi sobie co prawda wyobrazić, by mogli się Państwo stać tak przystojni jak Brad Pitt czy Leonardo DiCaprio i by mieli Państwo takie samo wzięcie aktorskie jak oni, tylko ze względu na kierowanie się w życiu aforyzmem, że niemożliwe nie istnieje. Nawet jeśli mają Państwo mieć kołcza, który będzie Państwu ten aforyzm tłukł do głów na wypadek, gdyby Państwo o nim zapomnieli, wciąż jakoś nie widzę Państwa metamorfozy w Pitta. Nie chcę być jednak przez Państwa oskarżony o sianie defetyzmu czy brak wiary w Państwa ambicje, siłę woli, determinację w pogoni za spełnianiem marzeń albo o bycie zgorzkniałym dziadem w młodym ciele, który zatracił zdolność do fantazjowania i nie wierzy w ludzi i ich możliwości. Nie chcę psuć Państwu samopoczucia, niech więc będzie, że skaj ys de limit i że Pittami i DiCapriami mogą Państwo być.

Gdy już się jednak Bradem Pittem Państwo staną, to nie mogą Państwo stać się Tommym Wiseau. To znaczy, oczywiście, mogą Państwo. Jest to nawet wielce prawdopodobne, jako że, jak głosi inna mądrość, droga na szczyt nie jest tak trudna jak utrzymanie się na nim. Gdy więc będziecie Państwo na szczycie przystojniackiego aktorstwa, istnieć będzie ryzyko, że w pewnym momencie przestaną Państwo na nim być. Wtedy mogą Państwo stać się Tommym Wiseau, aktorem, który poza polskimi korzeniami zasłynął najgorszą rolą w historii kina. Nie jest jednak możliwe, by byli Państwo Bradem Pittem i Tommym Wiseau w tym samym czasie.

Marzenie o byciu jednocześnie Bradem Pittem i Tommym Wiseau zdają się mieć niektórzy zwolennicy opozycji. Nie ci jednak, którzy poza byciem zdecydowanymi przeciwnikami wspólnej listy uważają, że różnice na opozycji są i że są zbyt duże, by myśleć o wspólnej liście, i że różnice na opozycji powinno się podkreślać, a nie zamazywać. Nie ci również, którzy poza byciem zdecydowanymi orędownikami wspólnej listy uważają, że różnic na opozycji nie ma i że są one sztucznie kreowane, i że jeśli jakiekolwiek są, to małe i powinno się je zamazywać, a nie podkreślać. Marzycielami o jednoczesnym byciu Bradem Pittem i Tommym Wiseau są ci, którzy poza byciem orędownikami wspólnej listy uważają, że różnice na opozycji są i że bardzo dobrze że są, i że powinno się je nie zamazywać, a podkreślać. Skoro da się być za tym, by opozycja była jednocześnie zjednoczona i podzielona i by łączyła się przez podział, to chyba jestem coraz bliżej uwierzenia, że niemożliwe nie istnieje.

Bradem Pittem i Tommym Wiseau jest na przykład Jacek Żakowski. W marcu 2017 r. „Polityka” wydrukowała mój apel o „wspólną listę” demokratycznej opozycji. W „Wyborczej” i TOK FM wiele razy popierałem potem apele o opozycyjne prawybory, mające wyłonić kandydatów, którzy się na wspólnej liście znajdą – pisał Żakowski w jednym ze swoich tekstów w „Gazecie Wyborczej”. Lepszego rozwiązania nie ma – wyrokuje w tym samym tekście Żakowski. Kilka miesięcy później publikuje „Wyborcza” Żakowskiego tekst zatytułowany „Spór o Jana Pawła II podzielił opozycję. I bardzo dobrze!”. A w tekście: „Wiele osób ten podział zdenerwował, bo chcą, by opozycja była zjednoczona, a nie podzielona. A ja myślę, że ten podział jest zdrowy i korzystny”.

Korzystność tego podziału wyraża się w tym, że część lewicy nie chce być na jednej liście z konserwatywnym PSL-em, który broni obrońcę pedofilów Jana Pawła II. PSL nie chce być z lewicą, bo jest za bardzo lewicowa i chce obalać świętości, w tym świętość najświętszą w postaci ś.p. św. Jana Pawła II. Lewica i część Platformy nie chcą być z Hołownią, bo proponuje referendum w sprawie aborcji, a praw człowieka nie poddaje się pod głosowanie. Najbardziej lewicowa gospodarczo część lewicy nie chce być z Platformą, w której roi się od neoliberałów, miłośników Balcerowicza i prywatyzacji. Część Platformy nie chce być z lewicą, bo jest za bardzo lewicowa, zwłaszcza gospodarczo, proponując podwyżkę podatków i socjal. Część obyczajowej lewicy nie chce być z Platformą, bo ta w swojej postępowości jest niewiarygodna, czego przykładem jest unik przy głosowaniu nad uchwałą w obronie JPII. Hołownia nie chce być z… etc.

Nie przesądzając o prawdziwości intencji stojących za manifestowanymi przez partie demokratyczne postawami względem partii pozostałych, należałoby w obliczu tych manifestowanych postaw zadać pytanie o możliwość połączenia ognia z wodą. Na ile rozsądne jest jednoczesne popieranie idei wspólnej listy i nawoływanie do podkreślania różnic między partiami demokratycznymi. Na ile prawdopodobne jest, by opozycja była zarazem zjednoczona i podzielona. Na ile możliwe jest łączenie się poprzez podział. Czy da się zbliżać się do siebie formalnie, faktycznie się od siebie oddalając. Zwłaszcza w obliczu sytuacji, kiedy oddalenie ideowe stanowi argument za oddaleniem wyborczym, kiedy każda różnica daje asumpt do tłumaczenia wyborcom, dlaczego nie da się stworzyć wspólnej listy, kiedy brak porozumienia w jakiejkolwiek kwestii zapewnia świetną wymówkę, by nie podejmować starań na rzecz zbliżenia.

W sprawie wspólnej listy i wygranej z PiS-em jesteśmy w sytuacji, w której nie pozostaje już chyba nic innego jak wierzyć, że niemożliwe naprawdę nie istnieje.

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *