Niedawny mecz Polski z Czechami wprawił mnie w osłupienie. W tym osłupieniu nadal pozostaję. Dla tych z Państwa, którzy nie słyszeli, polscy piłkarze pobili niechlubny rekord w szybkości stracenia dwóch goli. Przegrywanie 0:2 po niecałych trzech minutach jest doświadczeniem szczególnym. W przypływie emocji chciałoby się powiedzieć, że gra była tak słaba jak wynik. Jeśli jednak przegrywanie 0:2 po niecałych trzech minutach miałoby odzwierciedlać poziom gry reprezentacji Polski, na miejsce meczu odzwierciedlającego ten wynik poziomem gry znalazłbym pokaźne grono kandydatów w postaci innych meczów. Słowami kilka: gra, mimo że słaba, nie była tak słaba jak efektowność przegrywania 0:2 po niecałych trzech minutach.
W przypływie emocji mecz ten przedstawia się jednak jako jeden z najsłabszych. Trudno z meczu, w którym po niecałych trzech minutach przegrywaliśmy 0:2 i który przegraliśmy 1:3 zrobić honorową przegraną, która tak naprawdę byłaby zwycięstwem, choćby moralnym. Przegrywanie z Czechami 0:2 po niecałych trzech minutach przypomniało mi mecz Holandia – Polska z czerwca 2022 roku. Polacy w Rotterdamie prowadzili 2:0. Pięć minut po golu na 2:0 było już 2:2. Mecz skończył się tym właśnie wynikiem. Był to remis fartowny, bo w doliczonym czasie gry Memphis Depay spudłował rzut karny. W przeciwieństwie do meczu z Czechami, który jest uznawany przez niektórych za największą klęskę w historii polskiej piłki, remis z Holandią 2:2 w Rotterdamie, gdzie prowadzili Polacy 2:0 i w pięć minut dali sobie wydrzeć zwycięstwo z ręki, nie jest remisem przegranym. Jest remisem wygranym. Bo co prawda prowadziliśmy 2:0, a zremisowaliśmy 2:2, więc w teorii można by uznać taką kolejność zdarzeń za remis przegrany, ale Depay spudłował karnego, więc mogliśmy przegrać, a jak nie przegraliśmy, to wygraliśmy. Niepowodzenie holenderskie jest bowiem tożsame z powodzeniem polskim. Nieszczęście kogoś innego jest szczęściem naszym. Najwyraźniej co kraj to obyczaj.
Że polski obyczaj nie jest obyczajem holenderskim, dowiódł w swojej wypowiedzi pomeczowej trener rywali. Polskiego zadowolenia z niewygrania meczu przez Holendrów zamiast niezadowolenia z wypuszczenia z rąk wygranej przez Polaków Louis van Gaal pojąć nie mógł. – Nie rozumiem, z czego oni się tak cieszą. Trener i zawodnicy… wszyscy skakali! A przecież prowadzili 2:0!
Przegrany remis z Holendrami jest remisem zwycięskim. Bo graliśmy z lepszą drużyną, bo Depay zmarnował karnego w doliczonym czasie gry etc. Każdy powód, by przegrany remis uznać za zwycięski jest dobry. Najważniejsze jest dobre samopoczucie. Wydawało mi się, że skoro potrzeba wytworzenia warunków dla dobrego samopoczucia jest dostrzegalna, to że raczej byle błahostka tego dobrego samopoczucia nie zepsuje. Po to bowiem nie zamartwiamy się przegranym remisem, a cieszymy remisem zwycięskim, by nie zachowywać się jak pingwin z mema. Pingwin siedzi na krześle z założonymi rękami i naburmuszoną miną, mówiąc „a teraz mi się nie chce”. Gdy zatem z remisu przegranego robi się remis zwycięski, nie przypuszczałbym, że przestaniemy skupiać się na specjalnie wykreowanym sukcesie tylko po to, by najbardziej pamiętną rzeczą z tego meczu uczynić wypowiedź van Gaala; jak ten bucowaty i pyszałkowaty Holender śmie decydować z czego mamy się cieszyć, a z czego nie.
Okazuje się, że ten wyimaginowany sukces blednie wobec potwarzy ze strony bezczelnego holenderskiego selekcjonera. Wobec buractwa i grubiaństwa van Gaala przegrany remis przemieniony na remis zwycięski nie jest niczym, o co warto zabiegać i czemu warto poświęcać uwagę. Nie warto również poświęcać uwagi na prawdziwe pozytywy związane z tym meczem. Przykryty przez oburzenie na wypowiedź van Gaala został nie tylko sukces sam w sobie, jakim był zwycięski remis, ale także wszystko co rzeczywiście pozytywnego działo się w tym meczu dla Polaków. Akcja bramkowa na 1:0 z udziałem Zalewskiego i Casha, owszem, była po meczu celebrowana i doceniana, a piłkarze za nią chwaleni. Tym niemniej ładna gra i akcje, w tym akcje bramkowe, muszą znać swoje miejsce w szeregu; stąd też dziwić nie powinno większe wzmożenie wypowiedzią van Gaala.
Sukces jest pożądany. Pozytywne aspekty naszej gry wypatrywane. Gdy jednak one rzeczywiście mają miejsce, nam się już po pingwinowemu ich nie chce. Przykładem akcja bramkowa Zalewskiego i Casha. Doceniona. No, widać, że Zalewski i Cash zostali wyszkoleni za granicą, w obcych systemach szkolenia, polscy reprezentanci wyszkoleni w Polsce takiej akcji by nie zagrali, mówiono po meczu; dopiero chłopak wychowany we Włoszech i rodowity Anglik mający tylko matkę polskiego pochodzenia byli w stanie cokolwiek sensownego zagrać, mówiono. Docenienie dwóch to dobra okazja do dezawuowania wszystkich pozostałych.
O ile klęskę z Czechami trudno przemienić w sukces na podobieństwo przegranego remisu, który był remisem zwycięskim z Holendrami, o tyle mam jakiś trop, którego można by się chwycić. Popatrzcie tylko Państwo: co prawda przegrywaliśmy po niecałych trzech minutach 0:2, ale pozostałe 88 minut zremisowaliśmy 1:1. I to jest dopiero sztuka! Po przegraniu trzech minut (niecałych) 0:2 podnieść się i zremisować następne 88. Teraz jedynie należałoby znaleźć Czecha, który podobnie jak van Gaal oburzy nas bardziej niż zachwyci wyimaginowany sukces. Ostatnio menedżer kadry czeskiej Tomas Pesir stwierdził, że Polacy Czechów zlekceważyli nie organizując treningu na dzień przed meczem. Czyż to nie idealna sytuacja, by się oburzyć i przestać skupiać na wspaniałym sukcesie, jakim był remis z Czechami 1:1 w 88 ostatnich minutach?