Różne są definicje polityki. Gdy sięgniemy do słownika języka polskiego, dowiemy się na przykład, że polityka to „zręczne i dyplomatyczne działanie w celu osiągnięcia określonych celów”. Inna definicja zakłada, że to „działalność władz państwowych”. Nie ma jednak słownik języka polskiego monopolu na definiowanie polityki. Moja ulubiona definicja, której słownik nie uwzględnia, szłaby mniej więcej tak: polityka to działanie na rzecz dobra wspólnego; trochę nader idealistyczne spojrzenie, przyznaję; nie mogę mieć do Państwa pretensji, jeśli czytając te słowa pomyśleli sobie Państwo „co za naiwniak” – ba, będąc na Państwa miejscu, sam najpewniej bym tak pomyślał. Jak idealistyczny naiwniak myślący o polityce jako o działaniu na rzecz dobra wspólnego wypadam zwłaszcza w zestawieniu z inną słownikową definicją. Brzmi ona tak: „polityka to działalność jakiejś grupy społecznej lub partii mająca na celu zdobycie i utrzymanie władzy państwowej”. Brrr, powiało makiawelizmem.
Druga strona medalu jest taka, że aby osiągać dobro wspólne, należy rozwiązywać problemy. Problemy, których występowanie uwzględnia inna definicja polityki. W jednej z wersji tej definicji pojawia się twierdzenie, że polityka to działanie na rzecz ich rozwiązywania (można założyć, że tą wersją definicji polityki posługują się optymiści); szklanka nie mogłaby być postrzegana przez niektórych jako do połowy pełna, gdyby przez innych nie była postrzegana jako do połowy pusta, toteż inna wersja tej definicji mówi, że polityka to sztuka stwarzania, wynajdowania i wymyślania problemów. Jak i sztuka widowiskowego rozwiązywania tych uprzednio stworzonych, wynalezionych i wymyślonych problemów (ludzi wolących tę definicję polityki można uznać za pesymistów). Warto jednak zastrzec, że rozwiązywanie uprzednio stworzonych problemów nie zawsze się udaje. Gdyby tak było, wersja druga problemowej definicji polityki byłaby poniekąd rozwinięciem wersji pierwszej, jako że i w jednej, i w drugiej stacją końcową byłby rozwiązany problem.
Że nie zawsze w polityce udaje się rozwiązywanie problemów, także problemów uprzednio samemu do życia powołanych, wiemy doskonale; po przykład nie trzeba wychylać się daleko, wystarczy, że nagminnie przypomina nam o tym swoimi działaniami pisowski rząd. Że pisowcy są mistrzami stwarzania problemów, wiemy równie doskonale; że w razie rozwiązania problemu własnoręcznie stworzonego rozpoczynają pisowcy sianie propagandy sukcesu, wiemy nawet doskonalej; że winę o stworzenie problemu zrzucą na totalną opozycję, wiemy najdoskonalej. Nikt pisowcom w tym wszystkim dorównać nie może.
Gdy idzie jednak o wspólną listę opozycji na wybory, opozycja z animuszem staje z pisowcami w szranki. Przekonuje, że nie może wystartować w wyborach na wspólnej liście. Wymyślając przy okazji problemy. Nie możemy wystartować na wspólnej liście, bo wielu wyborców lewicowych zostanie w domu, gdy na tej samej liście zobaczy Giertycha, tak samo jak wielu wyborców prawicowych zostanie w domu, gdy na tej samej liście zobaczy Zandberga. Nie możemy wystartować na wspólnej liście, bo per saldo opozycja zbierze mniej głosów niż gdyby szła osobno, bo to nie taka prosta matematyka i to się nie dodaje, część wyborców nie zagłosuje na byt tak bardzo rozmyty tożsamościowo. Nie możemy wystartować na wspólnej liście, bo wzmocnimy Konfederację. Nie możemy wystartować na wspólnej liście, bo przyjdzie Tusk i nas zje. Metaforycznie oczywiście. Chociaż kto go tam wie, z tą bestią niczego nie można być pewnym, w końcu miał dziadka w Wermachcie.
Nie dość, że opozycja w konkretnej sprawie wymyśla problemy, to w dodatku wymyślone problemy są wymyślone dla sytuacji, która jest wymyślona, tj. dla wspólnej listy. W związku z tym wymyślone problemy nie istnieją samoistnie, bo sytuacja dotycząca tych wymyślonych problemów nie istnieje. Zatem by znaleźć rozwiązanie dla wymyślonych problemów, należy sprawić, by sytuacja nie zaistniała, tj. by wspólna lista nie powstała. Oznacza to, że problemy związane ze wspólną listą automatycznie, w trymiga, się rozwiązują. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszelkie niepożądane konsekwencje wspólnej listy odchodzą w zapomnienie.
Tak oto opozycja opracowuje na naszych oczach nowatorski i kompleksowy system rozwiązywania wymyślonych problemów: ich rozwiązywanie będzie odbywać się poprzez ich niestwarzanie. Możliwość rozwiązania problemów, które spowodowałaby zaistniała sytuacja, tj. wspólna lista, jest argumentem samym w sobie za niepodejmowaniem działań w kierunku stworzenia wspólnej listy. Tak oto w pełnej krasie uwidacznia się geniusz i niesamowity zmysł polityczny opozycji. W istocie uczeń przerósł mistrza: prawica w postaci PiS-u i przybudówek nie ma wątpliwości, że wystartuje na wspólnej liście. Nie dość, że pisowcy nie wymyślili problemu ze wspólną listą pisowską, to jeszcze nie wymyślili problemu z brakiem wspólnej listy. PiS w tym względzie nie wymyślił i nie rozwiązał żadnego problemu. Opozycja w tym względzie wymyśliła i rozwiązała wszelkie możliwe problemy poprzez niepowoływanie ich do życia. Nie będzie problemów powodowanych przez wspólną listę, jeśli nie będzie wspólnej listy. Rozwiązywanie problemów w polityce jeszcze nigdy nie było tak proste! Kliknij w link do artykułu i zobacz jak!