Na Legii presja-gigant. Odpadnięcie teraz to będzie większa kompromitacja niż Bereszyński-gate – napisał po losowaniu czwartej, ostatniej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, Przemysław Rudzki. Trudno się nie zgodzić z dziennikarzem Przeglądu Sportowego. Gdyby mistrzowie Polski nie uporali się z mistrzem Irlandii – Dundalk FC – którego cały zespół jest wart mniej niż Michał Kucharczyk, to moglibyśmy mówić o największym frajerstwie w historii polskiego futbolu…
Szczęśliwe losowanie
Jest piątek. Południe. Oczy całej piłkarskiej Polski zwrócone są w kierunku telewizorów. Wszyscy czekają z napięciem, lekko poddenerwowani i spięci. Już za chwilę ludzie UEFA za pomocą magicznych kulek zadecydują, z kim mistrz Polski zmierzy się o raj.
Pomimo tego, że legioniści zostali rozstawieni (po raz pierwszy w historii), to można było mieć obawy. W końcu ich przeciwnikami mogły zostać tak dobre drużyny jak FC Kopenhaga, Dinamo Zagrzeb czy Łudogorec Razgrad, które w ostatnich latach dostawały się do Champions League. Stawkę tę uzupełniał mistrz Izraela – Hapoel Beer Szewa – oraz Dundalk właśnie. Wszyscy ściskali kciuki za to, by trafić na jednego z tej dwójki. A najlepiej na Irlandczyków, których drużyna jest około pięć razy mniej warta niż nowy nabytek warszawiaków – Vadis Odjidja-Ofoe.
I stało się. Mogliśmy przełączyć kanał z uśmiechem na twarzy. Legii się niebywale poszczęściło. Zagrają z kompletnymi amatorami. Warto przypomnieć, iż przed dwoma laty mierzyli się z St. Patrick’s Athletic. Wtedy pokonali ówczesnego mistrza Irlandii 6:1 w dwumeczu. Oby tym razem było podobnie. Liczba zaaplikowanych goli jest jednak sprawą drugorzędną. Najważniejszy jest sam awans…
Amatorzy wyzwaniem?
Część kibiców już raduje się z powrotu klubu znad Wisły do tych elitarnych rozgrywek po dwudziestoletnim impasie. Inni przestrzegają przed siłą potężnych wyspiarzy. Ostrzegając, że wyrzucili za burtę etatowego bywalca europejskich salonów, BATE Borysów. O jakości Białorusinów niech świadczy ich wygrana nad Bayernem Monachium w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Zatem w istocie jest to wielki sukces amatorskiej drużyny (triumfu gratulował im nawet sam prezydent Irlandii).
Tyle że mecz meczowi nierówny. BATE zlekceważyło rywala. I słono zapłaciło. Nie będzie zaskoczeniem, jeżeli napiszę, że wiem niewiele o Dundalk. Słyszałem natomiast, że wyspiarska ekipa nie wybacza nieprzygotowanym. Jestem święcie przekonany, iż Besnik Hasi i jego podopieczni będą przygotowani jak nigdy. Spośród wszystkich krajów, które doczekały się swojego przedstawiciela w piłkarskim raju, czekamy najdłużej na powrót. Więc nie ma tu miejsca na niewyciąganie wniosków z wcześniejszych wpadek czy wpadki BATE albo lekceważenie i nieprzygotowanie się w stu dwudziestu procentach.
Presja przekreśli plany?
Tak jak napisał Przemek Rudzki – na Legii ciąży obecnie gigantyczna presja. Już wielokrotnie plątała ona nogi piłkarzom naszych klubów, którzy w decydujących momentach zawodzili i odpadali z pucharów.
Teraz w istocie będzie ona szczególna. Nie dość, że legioniści (ani żaden inny polski klub) nie mieli długo okazji mierzyć się w czwartej rundzie kwalifikacji, to na dodatek nigdy do tej rywalizacji nie podchodzili w roli faworyta. Kiedy o fazę grupową grali ze Steauą Bukareszt, to zdecydowanie nie byli za takowego uważani. Grać będą z amatorami, którzy – patrząc na współczynnik UEFA – są zdecydowanie najsłabszą ekipą spośród grona dwudziestu biorących udział w tej rundzie. Poza tym przez ich głowy z pewnością przeszły myśli typu: co będzie, jak przegramy? Wówczas na pewno zostaną obwieszczeni frajerami stulecia. Kibice i media nie pozostawią na nich suchej nitki.
A co z formą i stylem?
Patrząc na rangę obu klubów na arenie międzynarodowej, widać od razu, że różnica jest kolosalna. Pytanie tylko brzmi: czy Legia Warszawa znajdująca się w tak kiepskiej formie jest w stanie poradzić sobie z Dundalk tak, jak dwa lata temu z innym przedstawicielem wyspiarskiego państwa?
Nie ma co gadać – Legia nie porywa. Ich styl jest bardzo mizerny. Nie, oni po prostu nie mają stylu. W tym sezonie obejrzałem każde ich spotkanie, z wyjątkiem Superpucharu, w którym dostali manto od obecnej czerwonej latarni ekstraklasy – Lecha Poznań – 1:4. Przez to, co Legia prezentuje, doszedłem do wniosku, że trenerzy są jak politycy. Przychodzą, obiecują gruszki na wierzbie i przekonują, jak to będzie genialnie, a potem wychodzi kaszana. Spójrzmy tylko na Hasiego. Albańczyk obiecywał piękną grę wojskowych, granie piłką, dużą wymianę krótkich podań, cudowne akcje rodem z ligi hiszpańskiej, a nawet tiki-takę. I poprawę gry obronnej. Żadnej z tych obiecanek jak do tej pory nie spełnił. Tak samo zresztą jak jego dwaj poprzednicy – Berg i Czerczesow. Moje nadzieje na lepszą i atrakcyjniejszą Legię Hasi podtrzymuje dobrymi transferami. Ściągnięcie dwóch Francuzów (Thibault Moulin i Steeven Langil) i Belga (wcześniej wspomniany Ofoe) to definitywnie kroki w dobrą stronę. Były szkoleniowiec Anderlechtu sprowadził zawodników, którzy potrafią zrobić różnicę w kluczowych momentach. Jeżeli warszawiakom nie będzie szło w rywalizacji z Dundalk (nie daj Boże), to zawsze będzie można liczyć na nowe twarze w ekipie mistrza Polski.
Sport fiction
Dzięki awansowi do Ligi Mistrzów Legia dokona milowego skoku. Zarobi kolosalne pieniądze. Nagle ze stumilionowego budżetu zrobi się dwa razy taki. Klub ze stolicy zdecydowanie odskoczy reszcie stawki. Będą mogli sobie pozwolić na ściągnięcie trzech co najmniej takich samych piłkarzy jak Odjidja-Ofoe. Co rok będą wygrywać ligę w cuglach i staną się Bayernem bądź PSG ekstraklasy pełną gębą.
W ostatnich latach sporo było porównań Legii do Bayernu. Tyle że od co najmniej trzech lat nie mieliśmy mistrza Polski. Od lat najlepsza drużyna w naszym kraju wygrywała ligę w mało przekonującym stylu, ze sporą liczbą remisów i przegranych, a także straconych goli. Dwa lata temu Lech Poznań był najsłabszym triumfatorem rozgrywek ligowych w całej Europie pod względem liczby punktów. Teraz z pewnością będzie inaczej.
Życzę im mocnych przeciwników w grupie. Z kilku powodów. Pierwszym z nich jest ich rozrastający się budżet. Dzięki konfrontacjom z takimi ekipami jak Real, Barcelona czy Bayern, na pewno się wzbogacą na biletach i prawach do transmisji. Poza tym to coś świetnego móc zagrać przeciwko takim zespołom w meczu o punkty, a nie w towarzyskim.
Legioniści nie chcą tam grać, by wygrywać i awansowywać. Oczywiście, o to chodzi w sporcie, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Prezesi stołecznego klubu mocno stąpają po ziemi i nie chodzą z głowami w chmurach. Nie będą oczekiwać niewiadomo jakich cudów. Wiedzą doskonale, gdzie znajduje się ich miejsce w szeregu. Do tej zapełnionej sportową arystokracją sali balowej wchodzą po to, by uczyć się dobrych manier. Zbierać doświadczenie, które wykorzystają w następnych latach.
Poza tym, naszym drużynom zawsze lepiej grało się z lepszymi. Czy oznacza to cokolwiek w przypadku Dundalk? Śmiem wątpić. Tym bardziej, że w dwumeczu nie zagra Bartosz Bereszyński. Zatem już nic nie może stanąć Legii na drodze do raju…