Szczerze Państwu muszę wyznać, że znieść już nie mogę tego liczbowego kociokwiku okołoszczepiennego. Tylu już zaszczepionych, a tylu jeszcze nie (ale to nie nasza wina!), tyle szczepionek jest w magazynach, a tyle w nich nie jest, tyle się zmarnowało, a w ogóle to zmarnować nie zmarnowało się szczepionki ani trzy czwarte ani pół. Tyle szczepionek dostać od Pfizera mieliśmy, a tyle dostaliśmy, tyle szczepionek dostać mamy według obietnic, a patrząc realnie dostaniemy pewnie tyle (bo wiadomo, przeklęci prywaciarze amerykańscy nie wywiązują się z zawartych z nami i innymi umów, tylko my w procesie tychże szczepionek aplikowania jesteśmy cacy – próbuje nas przekonać PiS). Tyle procent społeczeństwa szczepić się chce, a tyle procent szczepić się nie chce. Tyle procent zaszczepi się dziś, a tyle – biorąc za wzór prezydenta Dudę – poczeka aż zaszczepią się już wszyscy, żeby być trendseterem à rebours. Tylu się zaraziło, tylu wyzdrowiało i tak dalej, i tak dalej.
Z racji owego kociokwiku wszystkie te liczby, w pisowskiej wizji komunikacji bardzo zresztą płynne i zależne bynajmniej nie od faktów, zastąpiłem słowem „tyle”, jak zresztą doskonale Państwo z pewnością spostrzegli, czytając powyższy akapit. Mam nadzieję, że nie będą Państwo mieli mi tego za złe. Ciągi tych niepodanych liczb bowiem, we wtórności swojego występowania i nużącego ich przywoływania, zwłaszcza przywoływania pisowskiego, nie dają wbić się w pamięć na dłużej (nie życzyłbym zresztą nikomu przywiązywania się do danych w wydaniu pisowskim, jako że sformułowanie „pisowskie dane” to oksymoron).
Jeśli jednak myślą Państwo, że gdy o koronawirusowe liczby idzie, to niczego ciekawego znaleźć się nie da czy że przynajmniej żadnego zastanawiającego zestawienia ani jeden myśliciel pisowski nie dokonał, to są Państwo w błędzie. By z niego Państwa wyprowadzić, głos oddaję profesorowi Andrzejowi Horbanowi, doradcy premiera ds. COVID: – […] szczęśliwie się złożyło, że umiera tylko dwa razy więcej ludzi niż normalnie, a nie np. pięciokrotnie jak w Lombardii.
No tak, pięciokrotnie mniej osób umiera w Polsce niż w Lombardii. Rozumiem próby, a przynajmniej staram się je zrozumieć, by mimo zatrważająco wysokiej liczby zgonów dostrzegać jakieś pozytywy, upatrywać nadziei, że przynajmniej nie będzie gorzej, że tak źle jak jest, to już nigdy więcej nie będzie. Nawet jeśli do rozpalenia tego optymizmu potrzebne było dowartościowanie się za pomocą przywołania o wiele gorzej wypadającego innego. Szkopuł polega jednak na tym, że by się dowartościować, profesor Horban nie mógł sięgnąć po pierwszy lepszy przykład. Musiał się jednak nieco pogimnastykować.
I tak, tłumacząc z pisowskiego na nasze, Horban zdaje się mówić: wiemy, że zawaliliśmy, ale przyznać tego oczywiście nie możemy. By rozmydlić obraz weźmy jeden region innego państwa, w którym statystyki są wyraźnie dramatyczniejsze i porównajmy je nie z jednym naszym regiononem, a z – a jakże – całym państwem. Bo czemu by nie, skoro można dzięki temu więcej optymizmu się jak helu bezrefleksyjnie nałykać?
A potem powinien jeszcze Horban powiedzieć, by odwrócenie kota ogonem dopełniło się niezaprzeczalnie i ostatecznie, że Polska znajduje się w europejskiej czołówce pod względem wielkości populacji już zaszczepionej. Słowem się rzecz jasna nie zająknąwszy, że chodzi o liczby bezwzględne, a nie tejże populacji procent. Bo przecież jakie znaczenie ma procent – czyż nie ważniejsze jest, że pochwalić się możemy większą liczbą zaszczepionych niż Słowenia, Słowacja, Chorwacja, Bułgaria i Austria? I to razem wzięte? I to dwukrotnie większą liczbą zaszczepionych niż te pięć państw razem wziętych? Czy to nie jest ważniejsze? Niż jakiś procent populacji na kiju? Procent populacji – a komu to potrzebne? Tym bardziej że podając zamiast owego procenta liczbę bezwzględną zaświadczamy przecież przy okazji o potędze Polski, przypominając, kto tu jest najliczniejszy w obrębie państw trójmorza.
A poza tym według profesora Horbana system szczepień mamy tak dobry jak w Izraelu. Szkoda że profesor zapomniał napomknąć półgębkiem chociaż, że to co mówi nie jest rzeczywistością, a jego marzeniami – całkiem szlachetnymi zresztą i zaświadczającymi o prawdziwej trosce profesora o zdrowie swoich pacjentów. Jeśli profesor Horban nie pomylił jednak rzeczywistości z marzeniami, to wyprowadzić należy go z błędu – to, że mamy do czynienia z dwoma narodami wybranymi, wcale nie przekłada się na to, że jak jeden z nich działa wyśmienicie w jakiejś dziedzinie, to drugi z automatu też.
Radziłbym wobec tego profesorowi, by na przyszłość, jako specjalista w zakresie chorób zakaźnych i kowidowy doradca premiera, w większym stopniu opierał się na rzeczowych argumentach, faktach, statystykach. Na tyle przynajmniej, by określenia „pisowskie dane” czy „pisowskie imaginarium” nie były oksymoronami.