Negacja baśniowości i zachęta rewolucyjności

W sprzedaży dostępny jest już nowy numer magazynu „Elle” z Anną Lewandowską na okładce. „Siła kobiet” – stoi na niej. Rozwija niejako to hasło redakcja takim oto bohaterki najnowszego wydania opisem i argumentacją uzasadniającą jej obecność na łamach pisma: „Matka, żona, sportsmenka, bizneswoman. Jej kariera i styl życia od lat inspirują miliony Polek. Motywuje, zaraża ambicją, determinacją i siłą, dlatego to właśnie z Anną Lewandowską wchodzimy w nowy rok. Pełni nadziei, optymizmu i siły do tego, aby, tak jak ona, spełniać marzenia”.

Z moich medialnych peregrynacji wynika, że okładka ta, redakcja pisma i celebrytka swoją twarzą tę okładkę zdobiąca, spotkały się z wartym odnotowania krytycznym odzewem. Okładka z Lewandowską, oderwaną od codzienności celebrytką (niemieszkającą do tego w Polsce), która nie ma nic wspólnego z dziejącymi się strajkami i która nie zadeklarowała wsparcia dla protestujących kobiet to policzek dla nich wszystkich, dla tych, które walczą o swoje prawa na ulicach polskich miast – takim zdaniem można by oddać istotę zestawu żali i zarzutów wobec i pisma, i celebrytki. Źródłem tychże żali i zarzutów jest przekonanie, że na okładce magazynu modowego znaleźć się powinna zwykła Polka, a nie tak zwana kobieta sukcesu, w pokazywaniu których wyspecjalizowana jest uprestiżowiona prasa kobieca. I w której od zarania dziejów, lat trzydziestu (jeśli za zaranie dziejów brać polonocentryczną cezurę ustrojową), wzorcem najdonioślejszym i najpieczołowiciej pielęgnowanym było kreowanie na łamach tejże prasy rzeczywistości nierzeczywistej, zniekształconej. Rzeczywistości czystej, wysterylizowanej i błyszczącej niczym kryształ najszlachetniejszy, rzeczywistości w kontrze do rzeczywistości, gdzie normę stanowią kobiety młode, piękne (a poprzez swoją młodość jeszcze piękniejsze), zadbane, bogate, najlepiej ubrane, najbardziej fotogeniczne, najlepiej ucharakteryzowane i umalowane, najlepiej przygotowane do przybierania najróżniejszych i najbardziej wymyślnych póz. Słowami dwoma: świat baśni. Który po brzegi wypełniony jest luksusem, prestiżem, blichtrem, ale i autokreacją.

I tak Matylda Damięcka, Karolina Korwin-Piotrowska, a także publicysta Wyborczej Marcin Zegadło zgodnie za cel obrali próbę demitologizacji, dekonstrukcji, jeśli wręcz nie destrukcji baśni, udając się w poszukiwania nie tyle osób, a przedstawicielek różnych zawodów, które zamiast Lewandowskiej powinny być na okładce magazynu. Pielęgniarki, nauczycielki, matki, siostry, córki – wymienia potencjalne alternatywy dla celebrytki Damięcka. Dla zróżnicowania Korwin-Piotrowska kieruje swoje myśli ku polityczkom i aktywistkom, a Zegadło, by nie pozostawać w tyle, dorzuca jeszcze urzędniczki, fryzjerki, kosmetyczki i młodą dziewczynę pracującą na śmieciówce w sieciówce.

I nic Damięckiej, Korwin-Piotrowskiej i Zegadle z tego, że przez wcześniejsze bite trzy dekady nie zwracali uwagi na okładki kobiecych magazynów. Nic im z tego, że przez rzeczone trzydzieści lat każdego dnia oglądali na półkach sklepowych barwne, czarujące, przykuwające uwagę okładki z wystrojonymi i atrakcyjnymi kobietami – kobietami sukcesu właśnie. Z aktorkami, piosenkarkami, dziennikarkami, modelkami. Pozostawali obojętni na tuzin okładek pisma „Elle” w 2020 roku i inne tuziny okładek innych kilku wiodących pism kobiecych. Symbioza okładek tych pism i uprzywilejowanych kobiet na nich ukazywanych należała do obszaru prawd niekwestionowanych i niepoddawanych refleksji, będąc w większym stopniu elementem natury niż wytworem kultury, który można do woli poddawać różnym zabiegom, zmianom. Tak było, jest i będzie i koniec, baśń jest baśnią i baśnią pozostanie – taki obowiązywał nieuświadomiony paradygmat okładkowy.

Rewolucyjne nastroje i aura, ciągle jeśli nie metodycznie podnoszone, to przynajmniej utrzymujące się na stałym poziomie, jak się okazuje, nie mają jednorodnego wymiaru, nie są protestami w jednej sprawie, a w istocie rewolucją. W obliczu której i u progu której rewolucjoniści zadają swoim ulubionym celebrytom, aktorkom, modelkom, trenerkom fitness i innym fundamentalne pytanie: po której stronie jesteś? Jesteś z nami czy przeciwko nam? Musisz się opowiedzieć, nie możesz po prostu powiedzieć, że ciebie to nie dotyczy czy że wolisz się nie wychylać, że ty nie od polityki jesteś. Lewandowska jest przykładem, że oczekują rewolucjoniści deklaracji rewolucyjności nawet wobec gwiazd nierewolucyjnych, nieskorych do odruchów choćby tę rewolucyjność wspierających ciepłym słowem. Nie godząc się na opowieści opornych rewolucji, w tym przypadku opornej, o postanowieniach noworocznych i miłości do ciała. Rewolucjoniści zdają się mówić: nie chcemy deklaracji, jak i gdzie spędzi sylwestra, czy z tej okazji pozwoli sobie z mężem na lampkę szampana. Nie chcemy opowieści o bezglutenowym karpiu, pierwszej ani ostatniej gwiazdce, prezentach, choince, bombkach, kolędach. Chcemy jasnej deklaracji, klarownego komunikatu, otwartego wsparcia. A od pisma oczekujemy, że mimo bycia prywatnym przedsiębiorstwem, więc w teorii wolnoć, Tomku, w swoim domku, wolny rynek i takie tam sprawy, zaangażuje się społecznie, spełniając swoją proobywatelską powinność.

PS Do pewnego stopnia sam rozumiem i podzielam oczekiwania i nerwowość spowodowaną niespełnieniem tych oczekiwań. W moim przypadku odnoszą się do męża Lewandowskiej, Roberta, którego jestem wiernym kibicem, oglądam każdy jego mecz, świętuje każdego strzelonego gola w stosownym na te okoliczności ubiorze, z wyklejonym nazwiskiem polskiego piłkarza z tyłu koszulki. W obliczu rewolucyjnego charakteru ostatnich tygodni czekam, aż się po udanym kolejnym występie się Lewandowski odezwie, choćby półsłówkiem, choćby półgębkiem wspierając. I tak czekam, czekam i może się nie doczekam.

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *