Nie zawsze gospodarz należy do najlepszych drużyn. Wystarczy sięgnąć pamięcią cztery lata wstecz. Wówczas mistrzostwa Europy odbywały się w Polsce i na Ukrainie. Oba te kraje nie należą do europejskich potęg, a tym bardziej nie należały wtedy. Dzisiaj sytuacja wydaje się inna. Francuzi, jako gospodarze EURO 2016, uważani są za jednego z głównych faworytów zbliżającego się wielkimi krokami turnieju. Pytanie jedynie brzmi: czy podołają?
12 zawodnik jest kluczowy
Gospodarza zawsze dopinguje mnóstwo ludzi. Dziesiątki tysięcy. Są przy ich boku niemal non stop. Takie wsparcie jest bardzo pomocne. Często od tego wsparcia wiele zależy. Choćby to, jak pewne sprawy się rozstrzygną w trakcie trwania turnieju. Oczywiście, to zawodnicy grają i reprezentują swój kraj. Jednak kibice również. W sporcie wygrywa się umiejętnościami zaprezentowanymi na boisku czy parkiecie, to fakt, jednak czasami czegoś może zabraknąć. Wtedy to ten tak zwany dwunasty zawodnik (w przypadku piłki nożnej) jest kluczowy. Zagrzeje do walki, dalszej pracy. Zachęci do dalszego wysiłku i starań.
Pierwszy przykład, który przyszedł mi do głowy, to ostatnie mistrzostwa świata w siatkówce. Odbywały się w Polsce. Biało-czerwoni są akurat bardzo dobrzy w tej dyscyplinie sportu i należą do ścisłej światowej czołówki. Nie bez kozery w ostatnich latach daleko dochodzili w każdym ważnym międzypaństwowym turnieju. A nawet je wygrywali. Jednak gdyby nie kibice, to tego sukcesu, jakim był triumf nad Brazylią w meczu finałowym, by nie było.
Podczas tego mundialu na każdym spotkaniu z udziałem naszej reprezentacji była fantastyczna atmosfera, którą wytwarzali najwięksi fani tej dyscypliny. I prawdziwi patrioci zarazem. Po zakończeniu mistrzostw jeden z rosyjskich siatkarzy powiedział, że gdyby nie wsparcie kibiców, to Polska nie zdobyłaby złota. Niewątpliwie miał sporo racji. W wielu momentach, kiedy widać było, iż znajdujemy się w dołku, miłośnicy siatki wyciągali naszych graczy z tarapatów. Najlepszym przykładem jest finał z Brazylią, kiedy to podopieczni Stéphane’a Antigii przegrali pierwszy set. Kibice dali im siłę do walki swoim świetnym dopingiem. Poniesieni nim siatkarze wygrali to spotkanie, stając się mistrzem globu.
Nie zawsze jest jak w bajce
Czasem jednak bywa, że przygoda gospodarza z własnym turniejem kończy się źle. Spójrzmy tylko na mistrzostwa świata 2014. Tyle że w piłce nożnej. Albo mistrzostwa Europy 2016. Tyle że w piłce ręcznej.
W tym pierwszym przypadku Brazylia była wymieniana w roli jednego z głównych faworytów. Po wielu latach posuchy, „Canarinhos” mieli wrócić na szczyt. Przyszło nowe. Lepsze. Tak się przynajmniej wydawało. Tym bardziej, że rok wcześniej to pokolenie utalentowanych graczy udowodniło w Pucharze Konfederacji, że grać potrafi, wygrywając cały turniej. Poza tym trzeba pamiętać o warunkach pogodowych, które w Brazylii zdecydowanie nie sprzyjały europejskim potęgom. No i najważniejsza rzecz – fanatyczni kibice, którzy mieli ponieść Brazylijczyków do pierwszej wygranej na mundialu od dwunastu lat.
Ostatecznie się nie powiodło. Ówcześni podopieczni Luiza Felipe Scolariego ponieśli prawdziwą klęskę w półfinale. 1:7 z Niemcami. Prawdziwy koszmar. I niedowierzanie. Że zespół, który rok wcześniej okazał się zdecydowanie najlepszy na własnym terenie w Pucharze Konfederacji i był w bardzo dobrej formie od początku turnieju, zaprezentował się tak słabo.
Podobnie było kilka miesięcy temu w Polsce. Mistrzostwa Europy. My jesteśmy ich gospodarzami. Idziemy jak burza. Jesteśmy jednymi z faworytów. Aż wreszcie przyszedł ten nieszczęsny mecz z Chorwacją. Który przegraliśmy aż trzynastoma bramkami. Coś, w co trudno było uwierzyć.
Życie gospodarza nie jest takie łatwe
Jak widać, czasami trudno jest być gospodarzem. Niby jest to swego rodzaju handicap i ułatwienie. Nie dość, że gra się na własnych boiskach, to ma się za sobą mnóstwo kibiców. Którzy powinni ułatwić zadanie. Paradoksalnie czasami utrudniają.
Wiele zależy zapewne od psychiki. I nastawienia. Niektórzy nie radzą sobie z presją. A jest ona zdecydowanie większa, kiedy gra się przed własną publicznością i rzeczywiście czuje się o wiele większe oczekiwania ze względu na miejsce rozgrywania turnieju. Kibice potrafią tę presję wywołać jak nikt inny.
Poza tym, mam takie wrażenie, że kiedy ma się z tyłu głowy, iż ten kibic pomoże swoim wsparciem, wychodzi się na boisko czy parkiet z większym luzem i być może mniejszą koncentracją. Coś na pewno musi w tym być. Patrząc na grę wyżej wspomnianych Brazylijczyków, czy tym bardziej Polaków, trudno nie zauważyć, że do końca skoncentrowani nie byli. Widać było dużo rozluźnienie. Zbyt duże.
A jak będzie z Francją?
Już za miesiąc będziemy pewni, do której grupy gospodarzy zaliczyć Francję. Jestem bardzo ciekaw ich występu. Myślę, że rzeczywiście są jednymi z głównych faworytów do wygrania tych mistrzostw. Przede wszystkim dlatego, że żadna drużyna nie wybija się w tej chwili ponad resztę. Nie ma obecnie nikogo w znacznie lepszej sytuacji. Niemcy zawodzą, Anglicy od lat są słabi, Włosi mają bardzo słabą kadrę, a Hiszpanie to chyba nie to. Szwajcaria, Austria czy Belgia są wciąż za młode i mało doświadczone, pomimo wielu gwiazd. Tak można było powiedzieć właśnie o Francji przed dwoma laty, kiedy Trójkolorowi przegrali z Niemcami w ćwierćfinale. Wówczas podopiecznych Didiera Deschampsa zdecydowanie nie było stać na więcej. Wyciągnęli z tego mundialu maksa. Od początku budowali zespół pod swoje mistrzostwa Europy. I chyba im się to udało.
Francuzi niewątpliwie są bardzo silni kadrowo. Mocna obrona z wieloma znanymi defensorami występującymi w najlepszych europejskich klubach, świetny środek pola i niesamowity urodzaj w ataku. Ci młodzi, którzy dwa lata temu nie byli gotowi na sukces, definitywnie dojrzali. Ich umiejętności są na wyższym poziomie niż przed dwoma laty.
Tylko pytanie, czy stres nie spląta im nóg. Będą pod olbrzymią presją. Francuzi bardzo liczą na tę reprezentację. Że wreszcie odniesie sukces. Że wygra ten turniej. Myślę, że ta młodzież dojrzała piłkarsko, ale czy dojrzała mentalnie? Czy psychicznie sobie z tym poradzi?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jednak do tego wszystkiego dochodzi inna kwestia: to całe zamieszanie i wisząca w powietrzu zła atmosfera związana z atakami terrorystycznymi. Piłkarze na pewno nie przejdą wobec tego obojętnie. Oni też mają kontakt z mediami, widzą, co się dzieje i na pewno w jakimś stopniu się to na nich odbija. Te ciągłe strajki, groźby zamachów. Przecież kuzynka jednego z piłkarzy Tricolores, Lassany Diarry, zginęła w listopadzie w jednym z tych ataków. W dodatku wtedy, kiedy on grał w meczu z Niemcami. O śmierć otarła się także siostra Antoine’a Griezmanna. Zatem trudno o to, by byli spokojni i skupili się wyłącznie na graniu.
Patrząc jednak tylko na piłkarskie względy, to piłka jest po ich stronie. Przecież zawsze wygrywali wielki turniej, kiedy mieli w składzie klasowego rozgrywającego, takiego jak Platini czy Zidane. Teraz mają prawdziwą perełkę europejskiego i światowego futbolu – Paula Pogbę. Więc czemu tym razem miałoby być inaczej?