Że w tegorocznych wyborach prezydenckich niemal wszystko jest inne niż w dotychczasowych, doskonale wiemy. Pisowskie przeciąganie liny związane z ich terminem, działalność mediów publicznych, brak debaty kandydatów przed drugą turą. Co warte jest skonstatowania, wszystkie te inności stanowią raczej obniżanie przyjętych przed trzema dekadami podczas ustanawiania nowego ustroju standardów niż ich podwyższanie. Za raczej ich obniżanie uznałbym także fakt, że wraz z tegorocznymi wyborami prezydenckimi zniknęły honorowe komitety poparcia, które odgrywały dosyć szczególne role we wcześniejszych kampaniach. Znane postacie ze świata sztuki, mediów, sportu, show-biznesu i wszelkie inne osoby publiczne swoimi twarzami i nazwiskami co pół dekady zawsze w sposób instytucjonalny firmowały kandydatów, ich poglądy, programy i wszystko to, co są reprezentują. Ot, zwykły demokratyczny i wyborczy standard. I z racji tego, że to zwykły demokratyczny i wyborczy standard, ani trochę zły, ani trochę przeszkadzający czy urągający godności wyborców i obywateli, w żadnej mierze jakichkolwiek wolności im nie zabierający ani nie ograniczający, może nie powinniśmy się dziwić, że to jednocześnie taki, który dokonał żywota. Musiałby być standardem złym, by przetrwać. Tylko takie z pieczołowitością godną prezydenta Dudy i tego, z jaką konsekwencją i zacięciem ciągle się uczy powszechnie pielęgnujemy. Nawet jeśli jakiś zły standard związany z wyborami ktoś postuluje, by porzucić, jak choćby powracający regularnie, bo co wybory pomysł, by skończyć z ciszą wyborczą, to ogólnospołecznie stosujemy argument, który zaprezentował w trakcie ostatniej debaty z samym sobą Duda: bo uważam, że nie. No bo przecież to już tradycja, że jest ta cisza, może jest głupia i niepotrzebna, nikt nie dostrzega w niej najprostszego sensu, męczymy się z nią, ale jak już jest to niech będzie dalej. Po kiego to zmieniać jakeśmy się przyzwyczaili. A i odpocząć od polityki na dwa dni można. Pooglądać w tym czasie relacje z zoo w tefałenie i takie tam, często słyszymy. Nie wiem jak Państwo, ale gdy jestem zmęczony polityką, to robię sobie po prostu przerwę od jej śledzenia. Jest to trudne, ale proszę mi uwierzyć – możliwe. Z racji tego jak jest nęcąca, walka z samym sobą, by się od niej odciąć choć na dzień lub dwa jest nierówna. Znowu nawiązując do dudowego anturażu, przypomina ona tę z ostrym cieniem mgły.
Nie wszystkim jednak ten zwykły demokratyczny standard się podoba. Piotr Kraśko ostatnio w TOK FM mówił tak: „Nikt nie wpadł na absurdalny pomysł budowania komitetów honorowych, które do pewnego stopnia pogrążały kandydatów i odpychały od nich. Sztaby i politycy zrozumieli, że to po prostu nie działa tak, że ustawią rząd znanych aktorów, piosenkarzy, naukowców stojących za kandydatem i mówiących: ja przekonuję do głosowania”. Jakby na przekór temu politycznemu geniuszowi sztabowców kandydatów, którym wreszcie udało się owy geniusz w kampanijnej strategii osiągnąć, przed szereg wyrwali się nieproszeni przez nikogo naukowcy, podpisując list poparcia dla Rafała Trzaskowskiego. To zresztą dość znamienne o tyle, że tak jak Platforma nigdy nie słynęła ze słuchania naukowców, tak teraz naukowcy – wbrew mistrzowskiej taktyce polegającej na założeniu, by nie wkurzać społeczeństwa, że mu tu jakiś profesor będzie mówił na kogo ma głosować – wzięli sprawy w swoje ręce.
List ten nie spodobał się z kolei Sławomirowi Sierakowskiemu, czemu dał wyraz na Facebooku w ten sposób: „Super przekaz: «Skoro my popieramy, to i wy powinniście. Tacy jak my nie mogą się chyba mylić, praaawda?» Wywieranie presji na ludzie miasteczek i wsi odbierane jest jako wyraz pogardy. Chyba jesteśmy równi, czy nie?”.
Wszystko fajnie: równość i te sprawy. Ale pisze to ten sam Sławomir Sierakowski, który w trakcie największej wewnątrzplatformerskiej zawieruchy pisał na łamach tygodnika „POLITYKA”, żeby zostawić biednego Schetynę w spokoju, bo poprzez wytykanie mu braku charyzmy szkodzi się obozowi demokratycznemu. Podkreślał przy tym, że nikt nie jest lepszy w samobiczowaniu się jak strona demokratyczna właśnie. Jednocześnie nie widzi Sierakowski niczego zdrożnego w tym, by jako przedstawiciel inteligencji się samobiczować, schlebiając najniższym instynktom społecznym. W tych atawizmach, do których odwołał się Sierakowski, kryją się pretensje wobec tych, którzy mają wykształcenie, wiedzę, którzy do czegoś doszli, coś sobą reprezentują i w związku z czym mają powinności wobec społeczeństwa. Ale jasne, niech rozmawiają tylko w swoim gronie i co najwyżej zwracają się do studentów. Ale ogólnie też lepiej nie. Nie po to w końcu się kształcą i kształcą innych z naszych podatków, żeby teraz pouczać i obrażać swoimi stopniami, tytułami, publikacjami. Słowem apoteoza niewiedzy wre.
I potem dziwmy się jeszcze, że wśród polityków pokutuje przekonanie, że pokazanie się publicznie z książką w ręku to siara, że pisowskie państwo ma w poważaniu autorytety, że kultura i nauka są skrajnie niedofinansowane, że studia utożsamiamy z pracą w maku, biedronce albo innej żabce. I że korzystanie ze swojej wiedzy nie przynosi chluby, a gdy ktoś mówi z sensem, to się powie, że filozofuje i nie szanuje innych punktów widzenia. A w domyśle niewiedzy, która stanowi wzorzec z Sevres. No ale wiadomo, chyba jesteśmy równi, w tym przeciwne sobie wiedza i niewiedza, praaawda?