Gdula: reforma Gowina niszczy podstawowe tkanki życia społecznego na uczelni [wywiad, cz. 1]

Poseł Maciej Gdula. Brzmi dumnie?

Na razie wciąż się do tego przyzwyczajam.

Ostatnio na spotkaniu Krytyki Politycznej proszono państwa o podzielenie się państwa doświadczeniami  sejmowymi. Jakie one były w pańskim przypadku?

Z jednej strony Sejm wciąż na mnie działa jako wyjątkowe miejsce. Tu się decyduje, jak Polska będzie wyglądała. To, co się mówi w Sejmie, to słowa o zupełnie innej wadze. Daje to poczucie wpływu, ale i odpowiedzialności. Z drugiej strony jest dla mnie jasne, że Sejm to pewien oddzielny świat, gdzie merytoryczne przygotowanie i zaangażowanie nie zawsze są nagradzane. Ważne jest, żeby nie scynicznieć i godzić wymogi polityki sejmowej z konkretną pracą.

Czym poseł Maciej Gdula będzie chciał się w Sejmie zajmować? Ma pan już jakiś konkretny pomysł na swoją parlamentarną działalność?

Obecność w parlamencie oznacza uczestnictwo w bieżącej polityce. Czyta się ustawy przygotowane przez rządzących, patrzy im się na ręce i zadaje niewygodne pytania. Bardzo mi zależy, żeby Lewica była skuteczna. Przy okazji nie można jednak stracić zdolności widzenia długofalowych zagrożeń i szans tworzenia wizji innego urządzenia Polski tak, żeby sobie z nimi poradzić. Wydaje mi się, że komisje, w których pracuję – spraw zagranicznych i służb specjalnych – są dobrym miejscem, żeby robić i jedno i drugie.

To proszę powiedzieć kilka słów o wizji pracy w tych komisjach.

Bardzo cieszę się, że jestem w komisji spraw zagranicznych, bo dotyka istotnych spraw. Świat się zmienia, staje się coraz bardziej wielobiegunowy. Trzeba się zastanowić, jakie miejsce w tym świecie ma mieć Europa i jak ma w nim funkcjonować, choćby z perspektywy współpracy ze Stanami Zjednoczonymi czy relacjami z Rosją, z Chinami.

Z kolei komisja służb specjalnych ma dużo bardziej konfidencjonalny charakter. Dyskutuje się w niej o sprawach bieżących. Podnoszona jest w niej obecnie choćby kwestia Mariana Banasia. To także kwestie zasadnicze związane z ochroną prywatności, z zakresem kompetencji służb w życiu społecznym. Mam wrażenie, że obie te komisje dobrze się uzupełniają, z racji tego że komisja służb specjalnych zajmuje się także relacjami międzynarodowymi.

Polityczna bieżączka sprawiła, że w ostatnim czasie trochę o Banasiu zapomnieliśmy. A warto chyba punktować ten mafijny układ.

Musimy dbać o to, żeby sprawa Banasia nie przyschła. Nie możemy tolerować sytuacji, w której na czele głównej instytucji kontrolnej państwa stoi osoba o mętnej reputacji i niejasnych powiązaniach. Bardzo się boję, że Banaś stanie się zabawnym memem, jedynym człowiekiem PiS-u, który postawił się Kaczyńskiemu, nieusuwalnym elementem krajobrazu. To byłoby kompromitujące i niebezpieczne dla polskiego państwa.

Po co panu w ogóle to wejście do polityki było? Był pan wykładowcą uniwersyteckim, wziętym publicystą Krytyki Politycznej, cieszącym się dużą estymą w środowiskach inteligenckich.

Z perspektywy nauki bardzo widoczny jest dla mnie destrukcyjny wpływ rządów PiS. Nie znam go tylko z telewizora, widzę go na co dzień. Reforma wprowadzona przez ministra Gowina niszczy podstawowe tkanki życia społecznego na uczelni. Jeśli bym na uczelni został, miałbym poczucie, że jestem żabą, która daje się ugotować.

Uważam, że trzeba podjąć walkę z Prawem i Sprawiedliwością, bo inaczej efekty tej polityki będą destrukcyjne dla życia społecznego. Sprawią, że Polska na wiele lat stanie się gorszym miejscem do życia. Nie będziemy się rozwijać, a wręcz nastąpi regres, a nowy porządek, który nazywam porządkiem neoautorytarnym, będzie się jedynie umacniał i z czasem będzie coraz trudniejszy do rozmontowania.

Co w praktyce oznacza wspomniane przez pana niszczenie tkanek społecznych?

Weźmy przykład wyższych uczelni. Ustawa umożliwiła likwidację samorządności uniwersyteckiej, w wielu miejscach nie ma już rad wydziałów i rad instytutów. Do tego niezwykle zwiększono władzę rektorów kosztem niezależności decyzyjnej pracowników naukowych. Ustawa wprowadza także olbrzymi nacisk na bezwzględną i biurokratyczną konkurencję, która zabija bezinteresowność, poczucie potrzeby współpracy, a do tego utrudnia zajmowanie się studentkami i studentami. To olbrzymi cios w dydaktykę.

Premier Gowin zapowiada specjalny program, który w jego wizji ma ją wzmocnić. Irytujące jest to, że przy zaprzęgnięciu biurokratycznej machiny zamierza wielkimi kosztami naprawić coś, co sam zepsuł. Konsekwencje tego będą praktycznie nieodwracalne i odczuwalne długofalowo.

Bardzo często mówi się, że anty-PiS nie wystarczy. To sformułowanie jest używane w kontekście każdego aspektu polityki, i myślę, że spokojnie można je też zastosować do uczelni wyższych. Więc – jak się domyślam – nie wystarczy wrócić do tego, jak one funkcjonowały przed rządami PiS-u. Jaką zatem Lewica ma wizję systemu szkolnictwa wyższego?

Musimy wziąć pod uwagę, że są różne typy nauk. Dla niektórych reforma Gowina jest neutralna, a wręcz pozwala lepiej organizować pracę. Dla niektórych jest jednak destrukcyjna – na przykład dla humanistyki czy nauk społecznych. Musimy dostrzegać zatem specyfiki tych różnych typów nauk i nie traktować ich tak samo.

Niezwykle istotną kwestią będzie wzmocnienie współpracy z podmiotami zewnętrznymi, której obecnie nie ma – z firmami, samorządami, z instytucjami publicznymi, dla których uczelnie powinny produkować wiedzę. Ważny jest także udział naukowców w życiu kulturalnym i dyskursie publicznym. Reforma PiS-u w zasadzie naukowców z życia publicznego wyklucza, skazując ich na pracę w wąskich, małych grupkach dla bardzo ograniczonej publiczności. To będzie musiało się zmienić. Trzeba też wzmocnić mniejsze, lokalne uniwersytety. Reforma Gowina je marginalizuje, wzmacniając tylko te, które mogą mieć wysokie miejsce w rankingach.

Na samych uczelniach będziemy musieli przywrócić także atmosferę współpracy, porzucając bezwzględną rywalizację i patrzenie na naukę jedynie z perspektywy indywidualnej ścieżki kariery. Nauka powinna być bezinteresownym budowaniem wspólnoty ludzi tworzących wiedzę, a nie indywidualnym zdobywaniem punktów.

Wracając do pańskiej obecności w Sejmie: nie boi się pan, że w pewnym momencie polityka pana znudzi, wkurzy albo po prostu uzna pan, że to jednak nie jest świat dla pana?

Na razie nie obserwuję u siebie symptomów zirytowania, choć muszę przyznać, że polityka jest bardzo wymagająca. To, co mnie w niej fascynuje, to to, że nie jest tylko grą o władzę, ale jest też działalnością kulturotwórczą. Mówiąc o tym, jakiej się chce Polski, trochę się ją stwarza, a to niezwykle ważne, bo potrzebna jest alternatywa wobec PiS-u, a nie jedynie anty-PiS, o którym pan wspomniał. Nie wystarczy mówić, co jest złego w PiS-ie, trzeba pokazać, co samemu chce się zrobić. Jest w tym też gratyfikacja: spotkania z ludźmi, którzy się angażują, rozmawiają o Polsce. Więc przynajmniej na razie nie mam poczucia, że to się może szybko znudzić.

Projekt Wiosny jako czegoś nowego, świeżego i innego od wcześniejszej polityki opartej na sporach skończył się fiaskiem. Jakie ma pan – jako intelektualny spiritus movens tego przedsięwzięcia – przemyślenia z tym związane?

Nie zgodzę się, że Wiosna poniosła fiasko. Nie daliśmy się zabić w wyborach do Parlamentu Europejskiego, wprowadzając do niego troje swoich reprezentantów. Po drugie, Wiosna to jeden z filarów nowej lewicowej formacji. Widzę to jako proces formułowania się siły, która przeciwstawi się PiS-owi, pokazując inną wizję. Dobrze uwidoczniło to pierwsze posiedzenie Sejmu. Jak na razie się udaje: między innymi wtedy, gdy Adrian Zandberg przedstawia naszą wizję państwa dobrobytu w kontrze do wizji premiera Morawieckiego i wtedy, gdy proponujemy nasze rozwiązania dotyczące zniesienia 30-krotności składek na ZUS. Wiosna jest integralną częścią tej zmiany. Nie byłoby dziś Lewicy w tym kształcie gdyby nie Wiosna, jej energia, pomysły i duch, który moim zdaniem żyje.

Co do tego pełna zgoda. Przez fiasko rozumiałem raczej to, że jako indywidualny, w pełni podmiotowy byt Wiosna nie przetrwała próby czasu i – tak jak wszystkie mniejsze i krócej istniejące partie – przyłączyła się do jednego z bloków skoncentrowanych wokół partii będących na polskiej scenie politycznej od – bagatela – około dwudziestu lat.

Mieliśmy do wyboru: albo walczyć o indywidualny wynik, nie biorąc pod uwagę, że w eurowyborach daliśmy radę jedynie przekroczyć próg, co nie było fenomenalnym wynikiem, albo idąc we wspólnym bloku uratować ducha Wiosny i być w Sejmie, mając porządną reprezentację. Gdybyśmy dostali 7%, bylibyśmy mniejsi niż Konfederacja, a mamy dziewiętnaścioro posłanek i posłów. Moim zdaniem dokonaliśmy racjonalnego wyboru.

Post Author: Mateusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *