Mam cholerny problem z PiS-em (czyli w gruncie rzeczy coś, co ma pewnie ponad połowa polskiego społeczeństwa; nie wiem jedynie, czy to zdanie wyraża nadzieję czy pewność). Nie mam bynajmniej na myśli tego fundamentalnego, polegającego na tym, że niebywałym skandalem jest to, co przez cztery ostatnie lata PiS wyczyniał, z łamaniem prawa, z aferami poganiającymi afery, polityczną korupcją, nepotyzmem, łamaniem wszelkich reguł, zasad, norm. Problemem, który mam na myśli, nie jest także to, że Polacy i Polki dali tej partii po właśnie takich czterech latach samodzielną władzę, mimo że nie dość, że nie było w trakcie trzech ostatnich dekad władzy tak pazernej, niekompetentnej, destrukcyjnej i – cytując z Macieja Gdulę z wywiadu, którego mi udzielił i który to wywiad opublikuję na dniach – niszczącej podstawowe tkanki społeczne, to jeszcze nie było w III RP władzy tak silnie ogniskującej ogromną niechęć i społeczny sprzeciw wobec niej, regularnie wyrażany choćby w obywatelskich, oddolnych protestach, marszach, happeningach i tym podobnych (co jest dla mnie dodatkowo szokujące: 55% społeczeństwa dostrzega, że demokracja jest zagrożona, nawet wyborcy i wyborczynie PiS-u nie chcieliby większości konstytucyjnej dla swojej partii). Tym problemem jest to, że ten PiS znamy już na wylot i że niczego nowego w tej kadencji nie uświadczymy. Że widzieliśmy już wszystko. Że nie ma chyba niczego, czego o PiS-ie byśmy jeszcze nie wiedzieli, a powinniśmy wiedzieć. Że to w kółko grana ta sama melodia. Melodia pogardy dla prawa, wartości, demokratycznych reguł, dla opozycji oraz dla obywatelek i obywateli.
Problem z PiS-em jest taki, że stał się najnormalniej w świecie cholernie nudny i do bólu przewidywalny. Bo czy ktokolwiek spodziewał się, że kadencja zacznie się w sposób inny? Że nie będzie Macierewicza obrazowo roztaczającego arkadię katolickiego polskiego państwa narodowego? Czy naprawdę po tym wszystkim ktokolwiek może poczuć się zaskoczonym, że na rympał PiS chciał przepchnąć – i przepchnął – kandydatury Piotrowicza i Pawłowicz do Trybunału Konstytucyjnego? Czy naprawdę szokować nas może słynne odtąd najpewniej po wsze czasy „trzeba anulować, bo przegramy”? Albo to, że w rezultacie tego anulowania PiS na chama przepchnął wszystkich swoich czterech kandydatów do KRS, mimo że obowiązującym standardem zawsze było, że opozycja także miała w nim swoich przedstawicieli? Czy dziwić może, że premier w swoim exposé zamiast roztaczać wizję polityki rządu mówi o zagrożeniu dla dzieci? Chamstwo, pogarda, pazerność, łamanie elementarnych zasad i prawa to modus operandi tej władzy. Z nienormalności uczyniła coś normalnego i codziennego. To co robi jest oczywiście oburzające. Ale ile można się oburzać? Gdybyśmy mieli jako wielcy miłośnicy pizzy jeść ją codziennie, to by nam to spowszedniało, przez co pizza nie stanowiłaby dla nas nieporównywalnego z niczym rarytasu. I tak jest też z PiS-em, którego działania oburzają, ale w pewnym momencie skala i częstotliwość tych oburzeń stały się tak duże, że do pewnego przynajmniej stopnia zgorzknieliśmy i zaczęliśmy wzruszać na to wszystko ramionami. Chciałbym jednocześnie bardzo, by marszałkiem seniorem Sejmu nie był kapłan stworzonej przez siebie religii, premierem kaznodzieja i mitoman, a sędziami TK osoby tak niegodne tych stanowisk jak Piotrowicz i Pawłowicz. Tym niemniej tyle się naoglądaliśmy przez te lata, że nie mam większych – by nie rzec, że żadnych – złudzeń.
Po ostatnich kilku felietonach dosyć częstym zarzutem części moich Czytelniczek i Czytelników było to, że zamiast krytykować PiS, krytykowałem opozycję. Ale co tu krytykować w PiS-ie, gdy wszystko już o nim wiemy i wszystko widzieliśmy? Jest trochę tak, że opozycja to przeciętny uczeń, od którego trzeba wymagać i być dla niego surowym, bo ma potencjał, a PiS to taki, dla którego w żadnej mierze nie ma już ratunku.
Pamiętam częste wypowiedzi satyryków i satyryczek będących wniebowziętych, że PiS dostarcza tyle inspiracji i kontentu, czego doskonałą egzemplifikacją było choćby cieszące się niebywałą popularnością „Ucho prezesa”. Wniebowzięty mógł też być Aszdziennik, któremu PiS dostarczał równie wiele inspiracji i kontentu (nawiasem mówiąc, ostatnie cztery lata doprowadziły do sytuacji, że czasem z trudnością przychodzi rozróżnienie, czy mamy do czynienia z Aszdziennikiem czy z portalem niesatyrycznym). Ale myślę, że i oni są już tym znużeni.
Ja sam kiedyś myślałem sobie, że co to będzie, jak PiS nie będzie już rządził. Trochę nudy. Już nie będzie jednej afery wychodzącej na światło dzienne po drugiej. Ale dziś dochodzę do wniosku, że afery te w swojej monotonii nie przybliżają nas do niczego. PiS jest jedną wielką aferą. Poszczególne jej składowe różnią się szczegółami. To wszystko to jedynie didaskalia. O tej władzy wiemy już naprawdę wszystko. I nie odczuwam potrzeby dalszego dowiadywania się czegoś, co i tak już wiemy. Pozostaje nadzieja w Polkach i Polakach, że myśląc podobnie dostrzegają też, że oprócz monotonnego i stabilnego wymiaru pisowskiej destrukcji (jakkolwiek destrukcja może być czymś stabilnym) jest to – no właśnie – destrukcja. I że zweryfikują prawdziwość tezy o PiS-u niezatapialności, teflonowości i aferoodporności.