Właśnie dobiegła końca skuteczna antykampania wobec Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Wszystkich, i to tak literalnie wszystkich, największym marzeniem związanym z wyborami było to, by nie brała Kidawa w nich udziału. Z oczywistych względów było to marzenie PiS-u, Kaczyńskiego i Dudy – bo to PiS, Kaczyński i Duda. Ale też Lewicy i kandydata Biedronia, PSL-u i kandydata Kosiniaka-Kamysza oraz kandydata Hołowni. Ba, nawet dużej części Platformy Obywatelskiej. Nie mam też stuprocentowego przekonania, czy przypadkiem największym marzeniem marszałkini Kidawy-Błońskiej nie było, by kandydatka Kidawa-Błońska się wycofała. Trudno się zresztą dziwić, jako że została pozostawiona samej sobie przez najbliższe współpracownicze grono. Z tym że była osamotniona aż do momentu, w którym porzucenie jej zostało przypieczętowane rezygnacją. Na dzień przed ogłoszeniem kandydatury Rafała Trzaskowskiego już słyszeliśmy, jaką to genialną kandydatką, mającą tak wiele pożądanych przymiotów z kulturą, spokojem, kindersztubą i tymi podobnymi na czele, jest Kidawa-Błońska. W dniu jej odwołania słuchaliśmy tych samych peanów wraz z nowymi, wcześniej niesłyszanymi. Mianowicie że Kidawa wykazała się odpowiedzialnością, bo bojkotując wybory 10 maja zatrzymała wzrost zachorowań niczym Sobieski Turków pod Wiedniem. Że okazała się niesamowicie samodzielna, bo podjęła trudną decyzję o rezygnacji z kandydowania. Że jest do bólu lojalna, bo zadeklarowała, że zakasze rękawy i będzie pomagać przy kampanii Trzaskowskiego. I że w ogóle te wszystkie cechy, którymi się Kidawa odznaczyła, czyli odpowiedzialność, samodzielność i lojalność, to cechy, którymi powinien wykazywać się każdy prawdziwy przywódca.
No więc – cytując Kazimierza Górskiego – skoro było tak dobrze, to dlaczego było tak źle? Skoro przecież – oprócz tych wszystkich przymiotów, które już miała i o których posiadaniu swoją wzorową postawą nas zapewniła – zyskała do tego autorytet w Platformie, bo objechała całą Polskę. Na szczęście się też, jak pan Siemoniak powiedział, nie obraziła. No nie wiem, niby dobrze, że się nie obraziła, wszak nikt za obrażalskimi nie przepada, ale myślę, że to jednak żadna sztuka i żadne osiągnięcie, by na samą siebie się nie obrazić. No bo w końcu nikt jej nie kazał rezygnować. Była to jej samodzielna decyzja, nieprawdaż? Więc o co się obrażać, panie przewodniczący?
Siemoniak zachwycał się także, że wyrazy szacunku Kidawie okazał nawet Duda. Szkoda jedynie, że dopiero po tym, jak najpierw prowadził kampanię w czasie, gdy Kidawa ją zawiesiła, i szkoda też, że prowadził ją przy użyciu TVP, na którą sam przekazał dwa miliardy złotych. No cóż, lepiej późno niż wcale. I dobrze że te wyrazy szacunku, jakiekolwiek by one nie były, okazał Kidawie ktokolwiek. Bo na nie ze strony własnej partii i sztabu wyborczego liczyć za bardzo nie mogła. Trudno za takowe uznać bowiem postawy i działania choćby panów Arłukowicza i Sikorskiego. Najpierw obaj zrezygnowali z ubiegania się o nominację na kandydata. Potem dołączyli do sztabu Kidawy. Arłukowicz, niczym przemotywowany piłkarz, który po dziesięciu minutach meczu jest już tak bardzo przemęczony, że nie nadaje się do niczego innego jak do zmiany, zniknął po góra pierwszym miesiącu kampanii. Miał zresztą poważny powód, bo w międzyczasie ubiegał się o stołek przewodniczącego partii (o który – nawiasem mówiąc – też przestał się w pewnym momencie ubiegać). Z kolei Radosław Sikorski dołączył do sztabu Kidawy w roli doradcy do spraw zagranicznych. Jego aktywność zainaugurowała konferencja prasowa, na której powiedziano o jego nowej roli. I na tym się ona zarazem zakończyła. Nazwał wówczas Sikorski międzynarodową politykę rządu publicystyką zagraniczną. Po czym przez następne miesiące nie robił nic innego, tylko właśnie publicystykę – przeprowadzając masę rozmów w swoich mediach społecznościowych z innymi politykami oraz udzielając wywiady w największych stacjach telewizyjnych, bynajmniej nie w roli doradcy kandydatki Kidawy-Błońskiej.
Po tym wszystkim o Arłukowiczu i Sikorskim mówiło się w kontekście nowych kandydatów Platformy, a Sikorski był zresztą bliski otrzymania nominacji. Warto przypomnieć, że jeszcze pół roku temu mówił, że Małgorzata Kidawa-Błońska jest lepszą od niego kandydatką i że posiada więcej atutów: między innymi taki, że jest kobietą, a na kobietę w roli prezydenta już czas. Nie przeszkadzało mu to, by teraz otwarcie zgłaszać chęć kandydowania. W międzyczasie jego partyjna koleżanka Izabela Leszczyna uznała, że czas nie na kobietę, a na silnego faceta. Tak właśnie wygląda w praktyce ta mityczna wielonurtowość i multiświatopoglądowość Platformy.