Nowym wiceministrem finansów został Piotr Patkowski. Co kluczowe, 29-latek. Bo, jak się okazuje, jego wiek stanowi zarzut sam w sobie, i to jeden z najpoważniejszych. Z racji nie dość odpowiedniego wieku nieważne są kompetencje, umiejętności, wykształcenie, zebrane doświadczenie i krytyka ewentualnego braku tych przymiotów, których wartość blaknie w obliczu kwestii nadrzędnej, decydującej o być albo nie być człowieka w przestrzeni publicznej. No bo przecież jak to, 29-latek i ma być ministrem? Przecież nie wypada, młody wiek i poważne stanowisko nie idą w końcu ze sobą w parze, wręcz sobie przeczą. Przez ostatnie dekady rozwinęła się w Polsce taka kultura polityczna, która stworzyła zjawisko, w którym niewyobrażalnym jest być dwudziestokilkuletnim politykiem. W zasadzie stanowi to sformułowanie swoisty oksymoron. Bo jak politykiem może być dwudziestokilkulatek? Niech poczeka ze dwadzieścia lat i wtedy zacznie myśleć o karierze politycznej. Nie bez kozery młodymi politykami określa się 42-letniego Borysa Budkę, 44-letnie Barbarę Nowacką i Joannę Muchę czy 48-letnich Bartosza Arłukowicza i Rafała Trzaskowskiego, którzy stanowią tak zwaną frakcję młodych w Platformie.
Proszę mi powiedzieć, czy w takiej oto postawie nie ma sprzeczności: od pięciu lat przy okazji dzięsiątków protestów i marszów w obronie demokracji, konstytucji, sądów i tym podobnych dokonujemy drobiazgowej wiwisekcji własnych zastępów, desperacko wręcz rozglądając się w tłumach za młodymi twarzami. I co marsz, co protest, co strajk, to i te same śpiewki o młodych, których brakuje, o młodych, którzy są potrzebni, o młodych, którzy muszą się zainteresować czymś więcej niż tylko tym, czy mają internet w telefonie, najnowszego smartfona i modny ciuch. Nieprzerwanie trwa apoteoza młodości, zupełnie tak jakby miała ona zbawić Polskę, świat, zmienić oblicze ziemi, tej ziemi. Zupełnie tak, jakby pojawienie się grupy młodzieży licealnej na jednym czy drugim proteście zmieniło wszystko i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odjęło nam wszelkich politycznych zmartwień. Jednocześnie zaglądanie w metrykę uczestniczkom i uczestnikom protestów i pretensje wobec nich, że zamiast osiemnastu lat mają sześćdziesiąt nie przeszkadza w wytykaniu młodym politykom i polityczkom w zasadzie samego faktu, że istnieją, albo przynajmniej, że zamiast lat co najmniej pięćdziesięciu, mają trochę ponad dwadzieścia. Okazuje się najwyraźniej, że awersja wobec młodych polityków i polityczek nie stoi w sprzeczności w pielęgnowaniu kultu młodości, młodych ciał, a więc w domyśle w naszej kulturze ciał pięknych wszędzie, gdzie tylko się da: w telewizji, w reklamie, na bilbordach, w filmie, w show-biznesie. W polityce już z kolei przeszkadza. Ale tylko od strony zawodowej. Bo polityką młodzi mają się interesować od dzieciaka, od lat nastoletnich uczestniczyć w protestach, strajkach, angażować się w działalność organizacji społecznych, w trakcie swoich lat dwudziestych i trzydziestych zdobywać wykształcenie, potem jakieś pierwsze kroki w karierze, od staży zaczynając oczywiście, dorobić się, i będąc w połowie lat czterdziestych zacząć myśleć na poważnie o polityce. W której przecież tak brakuje młodych, same dziady przecież siedzą w tych parlamentach, ministerstwach i innych takich. No czemu w polityce nie ma młodych, no czemu?
Postępująca pogarda wobec młodości jest tak samo znamienna, jak znamienna jest postępująca pogarda wobec wykształcenia, które młody człowiek musi oczywiście mieć. Będąc w polityce, to najlepiej co najmniej doktorat. Przypomnę tylko, jaka pogarda dla wykształcenia towarzyszyła dyskusjom o asystentkach Glapińskiego, które są rusycystkami. I gdyby spytać, jaki w Polsce mamy obecnie klimat, to właśnie taki mamy klimat: pokoleniowej przepaści, traktowania młodych przez starych protekcjonalnie. Klimat, w którym nie bez powodu kształtuje się świadomość o podziale na boomerów i millenialsów. A w tle tego wszystkiego coraz bardziej rosnące nierówności społeczne, coraz trudniejsze drogi awansu społecznego, coraz większe niezrozumienie pomiędzy grupami społecznymi.
Jestem ciekaw, jak wobec tych wielu sprzeczności w postawie naszej strony, która mówi jednocześnie „gdzie są młodzi?” i „młodym wara od polityki”, „najpierw wykształcenie i dorobić się” i „nie studiuj politologii, po tym nie ma pracy, co to w ogóle za wykształcenie”, zareagowaliby, gdyby wiceministrem finansów został na przykład Dariusz Standerski, będący w tym samym wieku co Piotr Patkowski. Standerski, dodajmy, mający 29 lat i doktorat z ekonomii i będący wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim. Czy on też się nie nadaje, bo jest za młody?