Wszyscy w teorii doskonale wiemy, czym jest analfabetyzm. Żeby rozwiać jednak wątpliwości, posłużę się definicją słownikową. Zawiera ona dwa wyjaśnienia. Pierwsze brzmi: jest to brak umiejętności czytania i pisania u dorosłych osób. Choć dziś Polski to nie dotyczy, z problemem analfabetyzmu się mierzyliśmy. Przed drugą wojną światową we wschodnich województwach ponad 40% tamtejszej ludności nie potrafiło czytać i pisać. W 1945 roku ponad połowa Polaków ze wschodniej części kraju nie posiadała tych podstawowych dla normalnego funkcjonowania w społeczeństwie umiejętności. W zachodniej cywilizacji, do której my, Polacy, mimo starań z wewnątrz wciąż należymy, zjawisko analfabetyzmu nie ogranicza się dziś jedynie do tego, czy ktoś jest w stanie coś napisać i coś przeczytać (wówczas analfabetyzm by nie istniał). Stąd druga definicja słownikowa: zupełny brak wiedzy w jakiejś dziedzinie. Jest ona rzecz jasna przenośnią, ale w dobie komputeryzacji i wpływów technologicznych potęg na nas i nasze decyzje – takich jak Facebook czy Google – jest nie mniej ważna niż pierwsza. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że ważniejsza, patrząc na to, do czego dwudziestopierwszowieczny analfabetyzm potrafi doprowadzić, w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Posłużę się jedynie przykładami takimi jak brexit i Trump i już przechodzę do sportu.
Do czego nawiązywałem pisząc o współczesnym analfabetyzmie? Do sytuacji Rafała Kurzawy w Amiens, która była opisywana przez francuską prasę. Owa sytuacja wygląda tak: 25-letni Kurzawa, rewelacja poprzedniego sezonu polskiej ekstraklasy, kadrowicz i uczestnik mundialu przeszedł latem do Francji. Do niedużego klubu, z niedużymi finansami i oczekiwaniami. Czyli do miejsca, w którym Kurzawa miał potencjalnie czuć się dobrze, jako że mówi się, że jest skryty, nieśmiały i małomówny. Tyle że ten skryty, nieśmiały i małomówny Kurzawa, przechodząc do Francji, nie mówił w żadnym języku, z wyłączeniem polskiego rzecz jasna. Jest tam już około trzy miesiące, a francuskiego nie nauczył się ani trochę. Mało tego: angielskiego, który jest o wiele łatwiejszy, też ani trochę. Tamtejsze media piszą, że musi komunikować się przez tłumacza. Czy to nie jest wstyd? Że w świecie, w którym znajomość przynajmniej jednego języka obcego powinna być normą porównywalną do znajomości własnego języka, 25-letni facet nie jest w stanie – cytując Lecha Wałęsę – ani be, ani me, ani kukuryku? Przecież Kurzawa urodził się w 1993 roku. Zatem prosta matma: do szkoły zaczął chodzić około 2000, a więc w momencie, w którym w Polsce zaczęto kłaść szczególny nacisk na nauczanie języków. I ten Kurzawa, mając za sobą pewnie tysiące godzin angielskiego w szkole, nie jest w stanie ani be, ani me, ani kukuryku? W takiej sytuacji Lech Wałęsa by mu ani ręki, ani nogi nie podał.
Pisząc już jednak na poważnie, to jeśli jakoś mielibyśmy skonkretyzować definicję dzisiejszego analfabetyzmu, to powiedziałbym, że jest to przede wszystkim nieznajomość ani jednego języka obcego. Nie należę do grona osób, które będą zachwycać się tym, że młody facet jedzie za granicę i potrafi się komunikować. Rok temu w Polsce powstawały peany na cześć Jana Bednarka, który poszedł do Southampton i od razu udzielił kilku wywiadów po angielsku. No niebywałe, 21-letni wówczas chłopak był w stanie powiedzieć kilka zdań: że mu się podoba, że się cieszy, że chce się rozwijać, że klub ma fantastyczny stadion i kibiców. Normalnie siódmy cud świata, poliglota niemal jak Jan Paweł II.
Rafał Kurzawa ma teraz ogromny problem. Są tylko dwa sposoby, by go rozwiązać: nauczyć się francuskiego lub chociaż angielskiego albo wracać do Polski. Innego scenariusza nie widzę. Nie ma cudów – pokażcie mi polskiego piłkarza, który zrobił karierę bez języka. No właśnie.
Timothy Garton Ash w swojej książce Wolne słowo pisze, że dorosły człowiek ma zasób około 60 tysięcy słów. Nikt jednak nie oczekuje od Kurzawy, że aż tylu się nauczy. Dla swobodnej komunikacji, ułatwiającej życie i pozwalającej skupiać się na piłce, starczy 500-1000 słów. Myślę, że tyle jest się w stanie Kurzawa nauczyć. Mówię to zupełnie serio, nie ma w tym stwierdzeniu ani trochę ironii. Bo jeśli – znowu powołam się na profesora Asha i jego książkę, którą swoją drogą polecam – bonobo Kanzi potrafił nauczyć się 500 wyrazów, to i Kurzawa się nauczy. O ile w dzisiejszych czasach brak znajomości języka obcego to dla mnie przejaw analfabetyzmu, o tyle wierzę, że owy przejaw nie jest tak obezwładniający, by Kurzawa miał być gorszy od małpy. Chyba że zwycięży lenistwo i oportunizm. Czego mu nie życzę, bo piłkarsko może się obronić. Ale język jest do tego niezbędny.