Polscy siatkarze osiągnęli niewątpliwy sukces. Gratuluję im tego mistrzostwa. Nie oglądam siatkówki na co dzień, ale potrafię docenić to, co nasi zrobili i tym żyć. Gdybyśmy byli w normalnym kraju, to wszyscy od tygodnia, zarówno ci, którzy się siatką pasjonują, jak i ci, którzy obejrzeli ledwo kilka meczów Polaków na tym mundialu, rozmawialiby do dziś o tym wielkim sukcesie. O sukcesie siatkarzy. Czyli o siatkarzach, bo nie da się przecież zejść na temat piłkarzy i ich klęski z mistrzostw w Rosji w momencie, gdy nasi siatkarze są najlepsi na świecie. A nie, jednak się da, jako że jesteśmy w Polsce.
Bardzo długo zastanawiałem się, czy jest w ogóle sens pisać o tym, o czym ostatecznie jest ten felieton. Uznałem, że jednak warto, ale nie dlatego, by pochylać się nad takimi jak Rafał Ziemkiewicz, który udowodnił na Twitterze, że w kwestiach związanych ze sportem ma tyle samo błyskotliwych przemyśleń co na tematy polityczne, stwierdzając, że należy dawać więcej pieniędzy siatkarzom niż tym nieudacznikom, jakimi są piłkarze (nie wnikam, jak chciałby to zrobić, bo aż strach się bać, na co mógłby wpaść). Mimo że nie chcę znęcać się nad owym jegomościem, to nie mogę sobie odmówić choć jednej uszczypliwości, bo ciekawe jest dla mnie to, że od wielu miesięcy Ziemkiewicz jest pierwszym po kasę od Niemców za wojnę, a dziś brzydzi się postawy Roberta Lewandowskiego, który dostaje niemieckie euro. Ale jestem w stanie to zrozumieć – Robert w końcu te pieniądze zarabia, a nie w sposób iście patriotyczny żebrze.
Oczywiście Ziemkiewicz nie był jedynym światłym umysłem, który zaszczycił nas swoimi przemyśleniami, ale wymieniłem jego, jako że jego opinia po sukcesie siatkarzy była jedną z bardziej wyrazistych i wyjątkowo chętnie komentowaną. Tym niemniej to zjawisko jest dziwne i niepokojące, a zarazem dużo mówiące o Polsce i Polakach, nie tylko w wymiarze sportu. Wiedziałem od dawna, że my, Polacy, mamy tę specyficzną właściwość negowania, narzekania i widzenia głównie ciemnej strony, ale żeby aż tak? W momencie, w którym można rozmawiać o sukcesach, ludzie wolą rozmawiać o porażkach. Odbierając złoto siatkarzy jako ciekawostkę przyrodniczą i traktując je jako trampolinę do wyskoczenia z dyskusją o czymś negatywnym, o czym już dawno powinniśmy wszyscy zapomnieć. Z jednej strony dyskusje o porażce piłkarzy po triumfie siatkarzy dowodzą, że ludziom na polskiej piłce i kadrze zależy, i że owa porażka ich dotknęła, ale z drugiej pokazują, w jak smutnym kraju żyjemy. W którym łatwiej i przyjemniej rozmawia się o rzeczach nieprzyjemnych. W którym dominuje dyskusja nacechowana negatywnymi emocjami. W którym lepiej kogoś obrazić, nazwać bumelantem, nieudacznikiem, niż docenić jego osiągnięcia, pogratulować mu i nazwać go człowiekiem sukcesu.
No ale w sumie czego innego oczekiwać od społeczeństwa, w którym od dekad, a nawet wieków, tkwi przekonanie o jego wyjątkowości i wyjątkowości wszystkich krzywd? Skoro jesteśmy narodem wybranym, stworzonym do tego, by cierpieć za inne nacje, to może rzeczywiście ci, którzy zaczęli gadać o tych piłkarzach mają rację? Przez wiele lat cierpieliśmy za innych przez wojny, to może dziś – skoro wojen w naszej części Europy już na całe szczęście nie ma – przez klęski sportowe? Może taka jest nasza powinność – cierpieć pod względem sportowym i nawet wtedy, gdy jakiś sukces się wydarzy, skupiać się od razu na wcześniejszych niepowodzeniach? Jest to jakiś plan. Najlepiej oczywiście, jakby nasi siatkarze byli tak łaskawi i trzeci raz z rzędu mistrzami świata nie zostawali, by nie było żadnych wyjątków – jak cierpieć to cierpieć, na całego, w każdej dyscyplinie. A poza tym istniałaby obawa, że i tak nikt ich kolejnego sukcesu by nie odnotował. Przegrywając – co innego. Wreszcie może zyskaliby popularność porównywalną do piłkarzy. Obawiam się jednak, że jeszcze długa droga przed nimi. Ale niech się nie poddają.
Myślę, że to, co widzieliśmy w mediach w ostatnich dniach rozwiało wszelkie wątpliwości, co jest naszym sportem narodowym, bo i taka dyskusja rozgorzała, jak zawsze przy okazji jakiejkolwiek dużej imprezy sportowej. Nie jest to rzecz jasna siatkówka, nie są to skoki narciarskie, nie jest to żużel, i nie jest to nawet piłka nożna. Jest to sportowa martyrologia. Gdyby były zawody sportowe martyrologów, to nasza reprezentacja byłaby najlepsza. Pytanie tylko, czy by to zniosła.