Potrafię sobie wyobrazić, jaki szał zapanował w Rosji po triumfie nad Hiszpanią w 1/8 finału. Niesamowitych emocji nie było, ale te karne dla Rosjan będą czymś wielkim, co będą wspominać latami. Domyślam się, że już panuje ogromna akinfiejewomania, dziubomania, gołowinomania, a przede wszystkim czerczesewomania. Stanisław Czerczesow, facet, w którego projekt nie wierzył w Rosji nikt, nagle staje się bohaterem narodowym. Tylko czekać, aż dostanie swój pomnik przed Kremlem. Patrząc na to, jaką popularnością się obecnie cieszy, tylko czekać, aż na jego cześć Moskwa będzie przybierać nazwę Czerczesowograd w rocznice triumfu z Hiszpanią. Skoro Wołgograd kilka razy do roku staje się Stalingradem, to czemu stolica ma nie zmieniać swojej nazwy? W końcu tych wybitnych, narodowych bohaterów trzeba upamiętniać najlepiej jak się da.
Pod względem przygotowania do turnieju zespół Czerczesowa jest kompletną antytezą polskiej kadry. Rosyjski produkt końcowy wygląda dobrze, ale do jego uzyskania potrzeba było dużo potu na treningach, które na pewno były ciężkie. Znając metody treningowe Czerczesowa z czasów jego pracy w Legii, pewnie trochę jak z lat dziewięćdziesiątych. Słuchając tego, co mówił Radosław Gilewicz o przygotowaniach Rosjan, można dojść do wniosku, że to było coś à la Smuda, tylko mniej nieudolne. A w zasadzie całkowicie udane. Szanuję trenerów, którzy zdając sobie sprawę z ograniczeń swoich zawodników, potrafią ich przygotować do walki z lepszymi. I szanuję Czerczesowa za to, że – w przeciwieństwie do Nawałki – chciał grać mecze towarzyskie z najlepszymi, a nie ze Słoweniami, Litwami czy Grecjami… albo nikim. One dużo Czerczesowa nauczyły, pokazały mu słabości Rosji. Po nich wiedział, co jest do poprawy.
Jak się okazuje, 3:3 z La Furia Roja przed mundialem nie było jedynie pozytywnym wypadkiem przy pracy. Rosyjska drużyna będzie szła w górę, zbudowana tymi wynikami. Jest wybiegana, fantastycznie przygotowana pod względem motorycznym i fizycznym. Mimo dogrywki trochę sił zaoszczędzili, bo w wielu momentach biegania z Hiszpanią nie było, jako że wystarczyło po prostu mądrze się ustawiać i przesuwać. Ktoś nazwałby to antyfutbolem, ale dla mnie antyfutbol zaprezentowali Hiszpanie, podając piłkę w szybkości niemal tej samej, co Polacy na tym mundialu, co jest chyba największą obelgą w stosunku do tak jakościowych piłkarzy.
Inna sprawa, że ten turniej pokazuje nam, że nie tylko potrzebna jest jakość, wybitnie uzdolnieni technicy czy zabójczy strzelcy. Dwie wielkie drużyny – Niemcy i Hiszpania, nie były w stanie nic zdziałać, mimo że mogłyby wystawić kilka drużyn na mistrzostwach bez obawy o kompromitację. Jak się okazuje, nie tym razem. Jaki jest tego powód? Trudno wskazać jeden. Pierwszy, który przychodzi mi do głowy jest jednak nieco usprawiedliwiający dla tych dwóch fantastycznych piłkarsko nacji. Co prawda jest to nagminnie powtarzany banał, podczas którego wypowiadania inni na ogół tylko śmieją się pod nosem: poziom niesamowicie się wyrównał i nie ma już słabych drużyn. Nie warto traktować tej myśli mega poważnie, ale jej potwierdzeniem jest poprzednie EURO z Walią w półfinale oraz Polską i Islandią w ćwierćfinale. Z kolei ten turniej pokazuje, że nie tylko ci co wygrywają robią dobre wrażenie. Vide Iran i Maroko, które postawiły się Hiszpanii i Portugalii. A nawet Peru, które straciło szansę na awans już po dwóch meczach, a mogło je wygrać, i to wysoko. Przypomnijmy, że ich przeciwnikami byli Duńczycy i Francuzi, a oba mecze przegrali tylko jedną bramką.
Dobre wrażenie pozostawiło wiele drużyn, ale te, które na tym poprzestały, nie zostaną zapamiętane na dłużej. Na dłużej zapadną nam w pamięci te zespoły, które oprócz do dobrego wrażenia dołożyły wyniki. Za kilkadziesiąt lat nie będziemy wspominać fantastycznego Maroka, a solidną Rosję, która piłkarsko może i jest słabsza od wielu, którzy nie wyszli z grupy, ale zrobiła wynik. Wyeliminowała potęgę, poprzedniego mistrza świata. Nikt nie będzie pamiętał, że zrobiła to tylko – jak to się teraz ładnie mówi – neutralizując Hiszpanię. Tylko, a w zasadzie aż, bo – znowu polecę oklepanym frazesem, wybaczcie – na dużych turniejach liczy się wynik, a nie styl.
I właśnie na wyniki obliczony jest projekt byłego trenera Legii, który swoją osobowością i charyzmą dodatkowo buduje tę kadrę. W piłce Czerczesowa nie ma żadnych fajerwerków czy czegoś, czego jeszcze nigdy w futbolu nie widzieliśmy. To najprostszy sposób gry jaki świat widział, dość prymitywny i staroświecki. Ale niesamowicie skuteczny, co udowodnili w czterech meczach. Kibice w Rosji w ogóle nie brali przecież pod uwagę tego, że ich reprezentacja będzie w grze po fazie grupowej. A w niej osiem goli, nie potrzebując wielkich ochów, achów, fantazji i finezji.
W Hiszpanii przed ich złotą erą, czyli 2008 rokiem, gdy wygrali pierwsze z trzech kolejnych trofeów mówiono, że piłkarze grają pięknie jak nigdy, a przegrywają jak zawsze. W odniesieniu do Rosjan byłoby to mniej więcej tak: grają jak grają, ale wygrywają jak nigdy. I myślę, że rosyjscy kibice już bardziej doceniają to, że ich piłkarze walczą, osiągając wynik ponad stan i ponad możliwości, niż hiszpańscy fani doceniliby kolejny tytuł. Tak samo jak dwa lata temu Islandczycy mogli być bardziej dumni ze swoich kumpli z pracy w porcie, gdy doszli do ćwierćfinału eliminując Anglię, niż brytyjscy kibice doceniliby ewentualne zdobycie trofeum.
Okazuje się, że wystarczy trochę zdrowia, trochę wiary, walki, dobrego przygotowania, motywacji, wyznaczonego celu. I mądrego trenera, który z niczego robi wynik. Mimo wielu przeciwności i początkowej nieufności kibiców. Taki opis dwa lata temu pasował między innymi do Polski, dzisiaj do Rosji, która odniosła swój sukces. Tak jak w Polsce noszono na rękach Nawałkę, tak w Rosji już mogą nosić na rękach Czerczesowa, bez względu na to, co się wydarzy dalej. Bo jest za co.