Cała Polska żyje obecnie tym, co w piątek wydarzyło się we Wrocławiu. Ci bardziej i ci mniej zainteresowani piłką odmieniają przez wszystkie przypadki nowe nazwiska w kadrze: Rafała Kurzawy, Przemysława Frankowskiego, Dawida Kownackiego. Komentują postawę Jacka Góralskiego, który uprzykrzał niemiłosiernie życie Nigeryjczykom. Zżymają się na Marcina Kamińskiego, dla którego Wrocław jest pechowy, bo znowu na tym stadionie zawalił mecz. Przeżywają występ Roberta Lewandowskiego, który zmarnował kilka dogodnych okazji. Głowią się, co z tym Piotrem Zielińskim, którego – w opinii wielu – dotknął znany przed laty dortmundzki syndrom, czyli uogólniając: w klubie gra dobrze, w kadrze źle. I tak dalej, i tak dalej.
Ja jednak nie o tym chciałem, bo pewnie już to czytaliście. Może odbierzecie to za dość dziwaczny i niezrozumiały zabieg, ale pozwólcie, że głównym bohaterem tego tekstu uczynię kogoś, kto w piątkowym meczu nie wystąpił. Thiago Cionka. Jeśli nie widzieliście jednego z filmów na jutubowym kanale Łączy Nas Piłka, gdzie polski (ponad wszelką wątpliwość) obrońca opowiada o swoich pasjach, to pewnie nie wiecie, dlaczego w obliczu tak ważnych spraw jak słaba forma kadry i przedmundialowe obawy z nią związane decyduję się pisać o Cionku właśnie. Pozwólcie zatem, że wyjaśnię.
W rozmowie przeprowadzonej przez Łukasza Wiśniewskiego ujrzeliśmy oblicze Cionka, jakiego nigdy dotąd nie widzieliśmy. Cionka patrioty, Cionka dumnego ze swojego pochodzenia i historii narodu. Pewnie w życiu nie przypuszczalibyśmy, że takie oblicze w ogóle istnieje. Bo przecież polskie społeczeństwo wystawiło mu określoną metrykę: to żaden Polak, tylko zwykły Brazylijczyk, który w obliczu tego, jak słabym jest piłkarzem, zdecydował się grać dla Polski. Bo łatwiej będzie się wybić. Zagrać kilka dobrych meczów w kadrze i zainteresowanie silniejszych klubów wzrośnie. Czyli wyrok na Cionka wydany. Kaplica. Tam są drzwi. Pan Polakiem nie jest.
Podobne wyroki polscy patrioci wydali także na grupę piłkarzy powoływanych niegdyś przez Franciszka Smudę. Byli to posiadający francuskie obywatelstwa Ludovic Obraniak i Damien Perquis oraz dwóch zawodników wychowanych w Niemczech: Sebastian Boenisch oraz Eugen Polanski.
Mnie ich obecność w polskiej reprezentacji nigdy nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie. Cieszyłem się, że tak dobrzy piłkarze zasilają naszą kadrę. Nieistotnym dla mnie było, jakie są prawdziwe powody ich gry dla Polski. Bardzo prawdopodobne, że były one takie, o jakie oskarżano Cionka: że chce się wybić. Tym niemniej z kadrą – w mniejszym lub większym stopniu – się utożsamili i w niej zaaklimatyzowali. A ja postanowiłem, że nie będę pozował na sędziego do spraw sumienia, i że nie będę wypowiadał się za kogoś, czy czuje się Polakiem, Niemcem czy Francuzem.
To, czy taki piłkarz czuje się Polakiem, czy tylko pół-Polakiem, bo w drugiej połowie Niemcem, jest dla mnie nieistotne. Naprawdę. Wiem, że niektórym trudno przyjąć to do wiadomości. Ale wystarczy spojrzeć na reprezentacje Niemiec, Szwajcarii, Francji czy Holandii. Tam to dopiero znaturalizowali masę piłkarzy. Polska przy nich to pikuś. No bo jedynymi prawdziwymi nie-Polakami byli Emmanuel Olisadebe i Roger Guerreiro. Choć i oni mieli prawo czuć się Polakami.
Dziś, przy całej komercjalizacji futbolu, czymś normalnym jest, że zawodnicy niekoniecznie urodzeni i wychowani w kraju go reprezentują. Czego przykładem znów powoli zaczyna być nasza kadra. Do Cionka, powoływanego regularnie już od czterech lat, dołączył bowiem Taras Romanczuk. A powiem szczerze, że nie miałbym nic przeciwko temu, by do kadry dołączyli James Tarkowski, Willi Orban, Sonny Kittel czy Matthias Ostrzolek. I jeszcze Paulo Dybala, ale to pozostanie niespełnionym marzeniem, bo zagrał już dla Argentyny. Choć inna sprawa, że sam piłkarz może zmieniłby dziś decyzję, jako że obecny szkoleniowiec argentyńskiej kadry z niego zrezygnował.
Wracając do Cionka. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego wiedzy historycznej. Posiada taką, jakiej nie posiada wielu Polaków, także tych, którzy uważają się za patriotów, śpiewając jednocześnie „póki” i „z ziemi polskiej do Polski”. Nie wiem, nie będę roztrząsał, kto jest patriotą, a kto nie, bo zdefiniować się tego przecież nie da (ostatnio mój znajomy powiedział, że nie jest patriotą, bo gdyby Rosja zaatakowała Polskę, to by spieprzał do Niemiec, a to przecież totalne zaprzeczenie ideałów wiecznie cierpiącego, ale wielkiego polskiego narodu, który walczy do ostatniej kropli krwi; ucieczka to w końcu zdrada, a jeszcze do Niemiec?). Choć wielu intelektualistów próbuje robić to poprzez wykluczanie pojęć – patriota na pewno nie jest szmalcownikiem, ubekiem, komunistą, generałem wojska polskiego, kosmonautą.
Ostatnio – w zasadzie zupełnie przypadkowo – natrafiłem na jutubie na panel dyskusyjny w Uniwersytecie Warszawskim. O tym, czy ludzie głupieją. A raczej dlaczego głupieją, bo co do tego, że głupieją, nie mamy chyba wątpliwości, tak samo jak nie mieli ich jego uczestnicy: Andrzej Wróblewski, Kazimierz Kutz, Krzysztof Materna i Tomasz Lis.
Pan Kutz opowiedział anegdotę, szło to mniej więcej tak: profesora wykładającego na Uniwersytecie Warszawskim odwiedził inny, z rozżaleniem mówiąc: wie pan, ja to mam strasznych studentów. Nie wiedzą nawet co to była bitwa pod Verdun. Na to ten drugi: jest pan szczęściarzem, moi nie wiedzą nawet, że w Polsce był stan wojenny.
Najbardziej zatrważające jest to, że na straży pamięci historycznej chcą stać Polacy niemający elementarnej wiedzy i wyobraźni. Ale za to są dumnymi reprezentantami demokratycznie wybranej patriotycznej partii, godnie reprezentującej polskie nieuctwo. Ci patrioci zwracają przy tym uwagę na nieuctwo po drugiej stronie Atlantyku. No bo nasze polskie, patriotyczne nieuctwo ma przynajmniej jakieś ideały, nie to co to gorsze, amerykańskie nieuctwo. Jak podawał w końcu senator Kutz – amerykańscy profesorowie nauk ścisłych nie wiedzą, że Kopernik był Polakiem, a artyści – na co z kolei zwrócił uwagę pan Materna – że Auschwitz to nazistowski obóz koncentracyjny na ziemiach polskich, a nie niemieckich, jak sugeruje nazwa miejscowości.
PiS, wprowadzając tak żenujące ustawy jak ta o IPN, uwolniło rosyjskiego ducha narodu polskiego. Tworząc z Polski wyspę demokracji, wciąż wstającą z kolan i dzielnie walczącą z wrogami. Atmosfera panująca w Polsce sprawia, że nowym hobby dla części społeczeństwa stało się obrażanie Cionka i Romanczuka i mierzenie ich specjalną miarą polskości. Wygląda to mniej więcej tak, że akceptować ich będziemy wtedy, gdy będą wyniki, a jak nie będzie wyników, to można wyzwać od farbowanych lisów i pogonić.
Domyślam się, że do tych stadionowych patriotów nawet nie dotarła wieść o wiedzy historycznej Cionka. No bo wiedza nie jest potrzebna. Wiedza nie imponuje. Potrzebne jest świętowanie, syk palących się rac, okrzyki raz sierpem, symboliczne szubienice i płonące kukły uosabiające żywych ludzi. I właśnie dlatego głupiejemy.
1 thoughts on “Dlatego głupiejemy”
fan głupich
(15 września, 2021 - 7:23 pm)Stefan Kisielewski powiedział młodemu Mrożkowi piszącemu podobne kocoboły: „co pan pierdolisz?” Mrożkowi to pomogło zrozumieć, że pisze głupoty, może i panu pomoże.